Listopadowe słońce osiada promieniami na brzegach rzeki porośniętych roślinnością, która późną jesienią przebarwia się w kolorach pastelowych. Gęste krzaki owinięte bluszczem nadają miejscu tajemniczości i od razu przypomina mi się ogłoszenie z gazety (1905), w którym zachęca się do przyjazdu do „Jeżówki” Szymona Widawera, pałacu mającego urokliwy ogród z własną plażą nadrzeczną przy ulicy Świętojańskiej. Dziś nie odszukasz tego miejsca. Pałac zniknął. Jeszcze w 1938 roku przeszedł generalny remont. W 1944 roku już go nie było.
Woda Jeziorki jest dziś kobaltowoniebieska, uwijają się w niej kaczki, zawsze wesołe i ciekawskie. Zatrzymuję się na moście, na szlaku do Żabieńca. Tu kiedyś była przeprawa przez rzekę traktu wareckiego i myślę o tym, jak bardzo ta okolica bogata jest w wydarzenia historyczne. Nieopodal umierający dom warszawskiego przedsiębiorcy Józefa Banasikowskiego, dalej, za ulicą Zacisze miejsce tajemnicze. W czasie prac ziemnych odkrywano tu fundamenty dużej budowli, stara solidna cegła świadczyła o co najmniej stuletniej historii zabudowań. Odnajdywano kafle pieca i terakotę. Idąc ścieżką w górę rzeki, trafiamy na miejsce zwane kiedyś targiem zbożowym, wcześniej plac przed budynkami getta piaseczyńskiego, na który w 1941 roku wypędzono ludzi z okolicznych budynków. Oczekiwali na transport furmankami do getta w Warszawie. Tu i w okolicach mostu nad Jeziorką jeszcze niedawno można było znaleźć cenne przedmioty, opowiadano mi, że tuż przy moście w latach 70. XX wieku odnaleziono skarb – szkatułę z cenną zawartością. Na wzgórzu (zostało zniwelowane) umieszczone były betonowe płyty strzelnicy. W 1944 roku mała dziewczynka o imieniu Basia maszerowała codziennie z mamą z domu przy ulicy Reytana do przedszkola na ulicę Paprociową, pamięta, że na wzgórzu pełnił wartę żołnierz niemiecki, ale czego pilnował, nikt nie wie. Strach było tamtędy przechodzić. Pani Barbara kilkakrotnie mi opowiadała, ze wzgórze było owiane koszmarną sławą. Mieszkańcy ulicy Reytana mówili, że Niemcy w okresie, gdy było getto, strzelali tu do ludzi. Że przedwojenna strzelnica była wykorzystana do nauki strzelania, a celem były „żywe tarcze”. Mało osób o tym wie, bo teren był pilnie strzeżony, a z mieszkańców getta prawie nikt się nie przeżył wojny. Gdy opustoszały budynki Pekinu i Szanghaju, jak popularnie nazywa się domy przy ulicy Jerozolimskiej, ulokowano tu przesiedleńców z Pomorza. Jasnym się staje, że nie mogłam odnaleźć nikogo, kto by mi opowiedział wojenne dzieje pensjonatu „Jeżówka”. Odkopywane cegły i fragmenty fundamentów przy ul. Zacisze to ślady po pałacu Widawerów. Co ciekawe, jestem przekonana, że na ilustracji w książce Tadeusza Jana Żmudzińskiego „Piaseczno miasto królewskie i narodowe” właśnie ten budynek jest prezentowany, a po prawej stronie od niego, ledwo widoczny znad korony drzew, stoi pałacyk Banasikowskich.
Jaki los przypadł w udziale nieco szalonemu inż. Szymonowi Widawerowi? Posiadający wiele talentów młody człowiek zaczyna swoją edukację w szkole... handlowej. Potem zapisuje się do szkół o profilu artystycznym. Kończy studia architektoniczne.
30 stycznia 1891 roku w Warszawskim Towarzystwie Artystycznym w pałacu sztuki zostaje otwarta doroczna wystawa dzieł w zakresie malarstwa, rzeźby, drzeworytnictwa i architektury. Wystawa zajmuje dwa salony. W dziale architektura Widawer wystawia dwa projekty: „gmachu sztuk pięknych” i „gmachu pracowników handlowych”. Cena wstępu na wystawę 25 kop. w dzień powszedni i 15 kop. w niedzielę.
W dwa lata później spotykamy pana architekta w Towarzystwie Muzycznym, będzie śpiewał arie operowe przygotowane dla tenora. Widownia oczarowana jego głosem. Prasa pisze z zachwytem: „Widawer z zawodu jest budowniczym, kończył bowiem politechnikę w Karlsruhe, gdzie otrzymał nagrodę w konkursie architektonicznym”. Po studiach w Monachium na wydziale malarstwa zaczyna malować portrety. Ciekawostka związana z projektem budynku muzeum złożonym w Zachęcie – otóż dziennikarz z „Kurjera Warszawskiego” zarzucił Widawerowi, że projekt budynku muzeum nie jest samodzielną pracą architekta. Widawer na łamach gazety wyjaśnia, że to jest jego praca akademicka „dla otrzymania dyplomu” i dodaje, że oceniał ją bardzo wysoko światowej sławy architekt i krytyk sztuki Wilhelm Lübke autor „Historii architektury”. Następne projekty Widawera to: muzeum w stylu włoskiego renesansu, dom mieszkalny ze sklepami w stylu renesansu francuskiego, synagoga w formach arabsko-bizantyjskich, kościół katolicki w stylu gotyckim i pawilon ogrodowy w stylu renesansu włoskiego. Co z tych projektów powstaje w Piasecznie? Tylko „Jeżówka”? Czy kiedyś się dowiemy? Nie wiem. Wiem, że Widawer wspólnie z Pawłem Chrzanowskim (sąsiad z ulicy Reytana) jakby jednym głosem w publikacjach branżowych krytykują styl secesyjny w architekturze. Widawer zakłada w „Jeżówce” pensjonat dla dzieci, ale przedsięwzięcie nie udaje się. W 1907 posiadłość zostaje wystawiona na licytację, szacowana na sumę rb. 4000 z długiem hipotecznym rb. 18 270(!) zostaje kupiona przez Arnolda Endelmana za 4050 rb. Do roku 1939 prowadzony jest tu luksusowy pensjonat.
Ostatnie informacje, jakie posiadam o Szymonie Widawerze, są z 20 lipca 1934 roku. Inżynier przebywał w mieszkaniu warszawskim przy ulicy Chmielnej 68. W czasie rozpalania maszynki spirytusowej „Primus” 72-letni budowniczy spowodował pożar. Płomienie w jednej chwili objęły firanki, tapety, obraz pędzla Widawera i... ubranie mistrza. Przypadkowo w mieszkaniu przebywający elektronik pan Adoli Gold (zam. przy ulicy Pańskiej 35) rzucił się na płonącego Widawera, ugasił płomienie i ściągnął z niego ubranie. Widawer doznał poparzenia pleców i prawego ramienia... Jakże mało informacji o tym ciekawym człowieku. Okruchy historii jedynie.
Dziękuje bardzo za pomoc przy pisaniu artykułu – Grażynce Sierańskiej i Barbarze Różyckiej
Napisz komentarz
Komentarze