8 marca 1968 roku godz. 17.00 z minutami – przyjazd pociągu podmiejskiego na stację PKP Piaseczno. Z pociągu wychodzi tłum pasażerów i przemieszcza się w stronę centrum ulicą Sienkiewicza, sądząc po ilości idących osób można wysnuć wniosek, że większość mieszkańców miasta pracuje w zakładach umieszczonych na trasie pociągu. Panie niosą bukiety kwiatów, panowie w nastrojach, nazwijmy je, „świątecznych”.
Krystyna
Czekam na skrzyżowaniu ulic Bema i Sienkiewicza. Zazwyczaj Krystyna przyjeżdża tym pociągiem o 17.00, ale tego dnia nie ma jej wśród pasażerów. W domu niepokój rośnie z godziny na godzinę. Około 22.00, gdy narodził się pomysł, aby zawiadomić milicję, słyszymy zgrzyt klucza w zamku. Wchodzi, jest zabłocona od stóp do głów, na policzkach 39-letniej, eleganckiej kobiety, rozmazane błoto, w rękach trzyma kwiaty w celofanie – są w takim stanie jak ona sama, połamana zabłocona wiązanka goździków. Patrzymy na nią z ogromnym zdziwieniem, milczymy przestraszeni. Może w pracy Krystyny było zbyt radosne świętowanie? Picie alkoholu w tych czasach w zakładach pracy z powodu Dnia Kobiet nikogo nie dziwiło, wręcz przeciwnie. Okazuje się, że nie o to chodzi. Opowiada:
– Byłam na Krakowskim Przedmieściu, przed Uniwersytetem Warszawskim. O godzinie 13.00 obiegła Warszawę informacja, że na uniwerku zamieszki, poszliśmy tam prosto z pracy. Przed bramą uczelni zebrał się tłum, sporo kobiet z kwiatami w ręku, w końcu Dzień Kobiet. W pewnym momencie z bramy zaczęli wybiegać studenci, a za nimi chłopcy z Golędzinowa. „Golędzinów” (ZOMO) pałował wszystkich po głowach, specjalnie trafiali w głowę, byli w jakimś amoku, bili wszystkich – i przechodniów, i uciekających studentów. Słyszałam skandowanie „gestapo, gestapo!”.Wbiegłam do instytutu geografii, a potem przebiegliśmy do kościoła św. Krzyża. Tłum napierał na schodki i przewróciłam się, ktoś po mnie przebiegł, ktoś inny złapał mnie za rękę i podniósł, pozbierał kwiatki i wciągnął do kościoła. Wróciłam PKS-em, ludzie w autobusie skupili się wokół mnie i opowiadali, co się działo na Krakowskim. Wszyscy oburzeni, że wpuszczono milicję na teren uczelni, to skandal i łamanie prawa.
Informacja Wydziału Organizacyjnego KC PZPR:
Cytat:* „W dniu 8 marca pojawiła się na terenie Uniwersytetu duża ilość ulotek z napisem „WIEC”. [...] Jako termin został wybrany Dzień Kobiet i godzina 12 — pora otwarcia stołówki uniwersyteckiej. Należy przypuszczać, iż Dzień Kobiet został wybrany jako dzień powodujący — jak się okazało — znaczne rozluźnienie dyscypliny w niektórych szkołach i na uczelni, jako również eksponujący rolę dziewcząt w planowanym wiecu i utrudniający w „świątecznej” atmosferze ewentualne przeciwdziałanie jemu. [...]W dniu 8 marca od godz. 11.30 zaczęły zbierać się w różnych punktach na terenie UW grupki studentów.
Około godz. 12-tej zebrała się na głównym dziedzińcu Uniwersytetu grupa studentów w liczbie ok. 400-500 osób. [...] Zorganizowana grupa studentów – ok. 500 osób udała się pod gmach biblioteki i zaczęła skandować hasło: „nie ma chleba bez wolności”. Interweniująca grupa uniwersyteckiego aktywu ZMS nie zdołała opanować sytuacji. W związku z tym, idąc z pomocą władzom uczelni, na dziedziniec wkroczył aktyw z zakładów pracy i instytucji. Aktyw ten spowodował oczyszczenie głównego dziedzińca Uniwersytetu. Studenci przeszli pod gmach rektorski. Przedstawiciele władz uczelni w osobach prorektora – prof. Z. Rybickiego, dziekana Wydziału Historii — prof. Herbsta i dziekana Wydziału Ekonomii – prof. Bobrowskiego usiłowali z balkonu skłonić młodzież do rozejścia się. Kierowane do młodzieży apele nie odnosiły żadnych skutków, przyjmowane były gwizdami, okrzykami: „prowokacja, kłamstwo, obłuda”. Skandowano: „rektor, rektor”, a po wezwaniu studentów Uniwersytetu przez prorektora Rybickiego do rozejścia się, wrzeszczano: „nie jesteśmy studentami Uniwersytetu – jesteśmy studentami Warszawy”. Nie pomagały tłumaczenia, że tego rodzaju ekscesy przeszkadzają w prowadzeniu zajęć. Nie pomogły próby oddziaływania na ambicję studencką poprzez wskazywanie na stojący obok aktyw robotniczy, jako na tych, „którzy na nas pracują i teraz patrzą”. Sformułowanie to przyjęto wrzaskiem: „precz z UW, bandyci, gestapo, faszyści, najemnicy, czarne krzyże” itp.”.
Uczennica Szkoły Podstawowej nr 5 w Piasecznie
W szkole panuje niepokój, krążą sprzeczne wiadomości o wczorajszym dniu. Chyba po trzeciej lekcji, dobrze nie pamiętam, ogłasza się zbiórkę na apel. Tylko dla klas siódmych i ósmych. Dyrektor (kierownik szkoły) Wanda Błoch czyta zarządzenie kuratorium: z powodu wydarzeń w Warszawie zarządza się, że nie wolno „grupować się” na korytarzach, za grupę uważa się już trzy osoby. Po korytarzu wolno chodzić parami dookoła i nie wolno zatrzymywać się. Taka jest decyzja warszawskiego kuratorium i dyrektor szkoły ma obowiązek ogłoszenia decyzji. Nikt nie wyjaśnia sytuacji. Nikt też nie egzekwuje tego zarządzenia. Nie przypominam sobie, żeby ktoś z grona nauczycielskiego potraktował zarządzenie szczególnie poważnie. W pokoju nauczycielskim aż gęsto od dymu papierosowego, słychać gwar. Uczniowie też mają świadomość, że dzieje się coś niezwykłego. Po lekcjach jadę do Warszawy, jestem umówiona z Krystyną u niej w pracy, w biurze przy ul. Pięknej, dom vis-à-vis hali Koszyki. Krystyna jest główną księgową w dużej spółdzielczej firmie. Idziemy do hali bazaru po zakupy, pakujemy je w trzy wielkie siatki i maszerujemy pod gmach główny Politechniki Warszawskiej. Zmierzch, w gmachu głównym PW we wszystkich salach świecą się światła, włączone są chyba wszystkie żarówki. Strajk okupacyjny. W otwartych oknach siedzą studenci, kilka osób biega po dziedzińcu i odbiera paczki od stojących za ogrodzeniem ludzi. Podajemy studentowi konserwy i pomarańcze. Wołamy – „Trzymajcie się!”, „Prasa kłamie!” i wykrzykuję specjalny przekaz od mojego ojca księgarza – „Jasienica, Jasienica! Jasienica!”.
*Korzystałam z informacji z Ośrodka „Karta”
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze