Chory, niepojęty dla przyzwoitego człowieka umysł rozkręcił tę zdumiewającą machinę, powołując do życia w ramach SS instytucję Lebensborn eingetragener Verein, co w języku polskim znaczy – stowarzyszenie „Źródło życia”.
Reichsführer-SS Heinrich Himmler filar hitlerowskiej machiny śmierci swoją ideologią opętał tysiące Niemców, dając im prawo okrutnego traktowania zwyciężonych narodów. Adolf Hitler przekazał część swojej absolutnej władzy Himmlerowi, mianując go naczelnym dowódcą SS, policji i Gestapo, a także, dekretem z 7 października 1939 roku, uczynił go całkowicie odpowiedzialnym za akcję germanizacji dzieci obcych narodów.
Dokumenty
Roman Hrabar to polski prawnik, który w 1945 roku trafił na ślad informacji o dzieciach polskich wykradzionych lub podstępnie odbieranych rodzicom i umieszczanych w przejściowych ośrodkach wychowawczych służących hodowli „nadludzi rasy nordyckiej”. Wychowankowie tych „domów dziecka” przeznaczeni byli do zapełnienia luki w społeczeństwie niemieckim powstałej po niemieckich żołnierzach ginących na frontach. Hrabar poświęcił część swojego życia zawodowego na wyszukiwanie ofiar tych niepojętych dla nas praktyk. Poszukiwane dzieci nazwał „Janczarami XX wieku”. Skala przestępwstwa zdumiewa, chodzi o około 200 tys. dzieci polskich wywiezionych do Niemiec, z tej liczby do Polski po wojnie wróciło nie więcej niż 20%. Poszukiwania utrudniała zmowa milczenia zarówno ze strony Niemców, jak i państw okupujących po wojnie obszar byłej Rzeszy. Co więcej, jest pewność, że dokumentacja, na którą składały się świadectwa urodzenia dzieci i ich nowe tożsamości, nadane przez instytucję Lebensbornu w formie zdjęć i dokumentów, była celowo niszczona. Gdy nie ma dokumentów, natrafienie na ślad dzieci oddanych do adopcji jest prawie niemożliwe. Hrabar pisze w swojej książce: „Pełna uroku rzeka Inn, której źródła wypływają z Alp austriackich, ociera się o stare miasto Innsbruck, przekazując mu swoją nazwę, i toczy swoje wody dalej na północny zachód, przez ziemię Bawarii. Pewnego dnia, w niewiele miesięcy po zakończeniu działań wojennych i kapitulacji Rzeszy, oficerowie jugosłowiańskiej misji wojskowej, akredytowanej w amerykańskiej strefie okupacyjnej, dostrzegli płynące rzeką Inn kartoteki i jakieś dokumenty. Zainteresowani tym wyłowili ich cząstkę, stwierdzając, że są to kartoteki nie znanej im instytucji Lebensborn e.V. , zawierające nazwiska, dawne i nowe, nadane dzieciom jugosłowiańskim, a także innym narodowości słowiańskiej. Z dokumentów wynikało, że dzieci te przekazano rodzinom niemieckim. Ponieważ oficerowie ci wiedzieli, że UNRRA poszukuje zaginionych podczas wojny dzieci narodów zjednoczonych, porozumieli się ze swoimi kolegami z Polskiej Misji Wojskowej w Wiesbaden, przekazując uzyskane za pośrednictwem rzeki Inn wiadomości”.* Oficerowie polscy spowodowali, że Amerykanie wszczęli dochodzenie w sprawie dokumentów. Winny znalazł się dość szybko. Niejaki kapitan Kaufman, niefrasobliwie, aż trudno w to uwierzyć, kazał wrzucić do rzeki akta, którymi wypełnione były po brzegi trzy ciężarówki. Wśród Amerykanów i Anglików byli jawni przeciwnicy repatriacji dzieci, uważali, że ponowne zabieranie dzieci polskich z rodzin niemieckich jest... nieludzkie. W takiej atmosferze Lebensborn spowija mgła tajemniczości.
Dom przy ulicy Mickiewicza w Piasecznie
Wybudowany w latach 30. XX wieku w dzielnicy letniskowej Piaseczna przez przemysłowca z Łodzi pochodzenia austriackiego (brak dokumentów potwierdzających) stał się czasowo ochronką dla dzieci niemieckich i domem dla młodzieży z Hitlerjugend. Spotkałam się z nazwą „Jasny dom”, przypuszczam, że jest to nazwa używana do chwili powstania tu po wojnie szpitala powiatowego. Teren Piaseczna i okolic zamieszkiwały rodziny tak zwanych „kolonistów niemieckich”, w 1939 roku zobligowanych ustawowo pod karą grzywny i więzienia do posyłania swojej młodzieży do służby w HJ. Później, gdy sytuacja na frontach zaczęła przybierać niekorzystny dla hitlerowców obrót rzeczy, niektórzy świadkowie pamiętają w Jasnym Domu stacjonujących żołnierzy Wehrmachtu. A małe dzieci? Czy ktoś je tam widział? Tak. Jeden ze świadków opowiada mi, prosząc o anonimowość, że jego ojciec dostarczał w czasie wojny warzywa do tego domu i jak twierdził – „lepiej o tym nie opowiadać”.
Piaseczno nigdy nie było wymieniane jako miejsce związane z historią Lebensbornu, owszem – Łódź, Kraków, Bydgoszcz, Kalisz, Smoszew i Otwock, nigdy Piaseczno. Odkrywamy całkowicie nową kartę z dziejów miasta. Obawiam się jednak, że oprócz tego co zapamiętali moi świadkowie zamieszkali w okolicy ulicy Mickiewicza, nie doczekamy się dokumentów, twardych dowodów, „kwitów” jak mówią historycy, na to która instytucja zajmowała Jasny Dom przy ulicy Mickiewicza. W czasie wojny nawet Niemcy wypowiadali słowo „Lebensborn” szeptem albo wcale. Być może organizacją tą nie była Lebensborn, tylko inna hitlerowska instytucja zajmującą się hodowlą i eksportem wyselekcjonowanych dzieci nazywana niewinnie „domem dziecka”, w którym to domu germanizowano dzieci, nie pozwalano pod karą głodzenia lub bicia mówić po polsku, stosowano odpowiednie techniki wynaradawiania, a w finale hodowano posłusznych żołnierzy przeznaczonych na „mięso armatnie” w wojnach prowadzonych przez całkowicie nieczystych rasowo Himmlerów i Hitlerów. Wojnę przegrali, ale czy można powiedzieć, że plan się nie powiódł? Ile z tych wywiezionych dzieci wróciło do swojej ojczyzny?
Teresa
13 maja 2017 roku, sala w Muzeum Regionalnym w Piasecznie, piękny wiosenny poranek. Pani Teresa przyjechała do nas z Konina, jest ciągle piękną kobietą o jasnej karnacji i błękitnych oczach, wrażliwa i inteligentna, i bardzo zdenerwowana. Ostatni raz była w Piasecznie 73 lata temu, w lipcu 1944 roku. Jedyne, co posiada z tamtych czasów, to zdjęcie dwojga małych dzieci. Dziewczynka na zdjęciu to ona, wtedy 4,5-letnia i 2-letni chłopczyk, jej brat. Pani Teresa nie zna daty przybycia ich obojga do Piaseczna. Ktoś przywiózł ją i brata do domu, w którym już było sporo dzieci. Przywieziono tylko ich dwoje. Ktoś położył ich spać w małym pomieszczeniu na tapczanie. Była szczęśliwa, że nie rozdzielono jej z Heniem. W jakiś czas potem dzieci doczekały się odwiedzin mamy i wtedy pozwolono im wyjść razem na spacer, towarzyszyły im dwie Niemki z karabinami. (cdn.)
Napisz komentarz
Komentarze