Reklama

Resztę rozwiał wiatr

Resztę rozwiał wiatr

Dzieci przykucnęły w trawie i obserwowały owada pożeranego przez mięsożerną roślinę. Rosiczka wabiła owady zwodniczymi kroplami rosy, oklejała nieszczęśnika syropem i wciągała w otchłań niebytu, wystarczyło, że biedak usiadł na liściu żarłocznej rośliny i jego los był przesądzony, resztki rozwiewał wiatr. Kilka par dziecięcych oczu z przerażeniem i zaciekawieniem patrzyło na ten niesamowity spektakl. To jest pierwsza opowieść, którą usłyszałam na spotkaniu z rodziną państwa Żurawskich i państwa Orzechowskich. Druga to ta o owocach z sadu i dzieciach z „Jasnego domu” w Piasecznie.


Dzieci w majątku w Chylicach Letnisku było zawsze dużo, mimo że właściciel tej bajecznej krainy pełnej owoców, kwiatów, miejsc z tajemniczą przyrodą nie miał własnych dzieci, jednak wydał fortunę, aby polepszyć los tych, którym nie dane było urodzić się w bogatej rodzinie. Majątek w Chylicach należący do chemika inż. Feliksa Wiślickiego, składał się z sadu owocowego, części leśnej ze starymi sosnami, łąki, na której rosła łakomczucha rosiczka. Wokół domu było wypielęgnowane podwórko uwieńczone gazonem pełnym kwiatów, oczko w głowie kolejnych właścicielek. Dom został postawiony w 1920 roku w stylu dworkowym, był przeznaczona na letniskową siedzibę dla rodziny Wiślickich, nazwano go „Brzozówką”. Posiadłością opiekował się pan Aleksander Żurawski, który zamieszkał w majątku i tu wychowywało się jego czworo dzieci. Trzy córki i syn Kazimierz, rocznik 1923. To właśnie pan Kazimierz jest moim rozmówcą. Czy pamięta piaseczyński „Jasny dom”? Pamięta. Dom został postawiony przez pana Wiślickiego w 1934 roku w luksusowej wtedy dzielnicy miasta Piaseczna, był budowany z przeznaczeniem na sierociniec. Dom świetnie wyposażony miał pełnić rolę przytuliska dla dzieci zdolnych, szczególnie małych chemików. Myśl była taka, że dziecko, które posiada talent i chęć do nauki, nawet w trakcie studiów miało zapewnione mieszkanie w „Jasnym domu”, po studiach gwarantowano mu pracę. Chłopcy z „Jasnego domu” przyjeżdżali dość często do „Brzozówki” w Chylicach, bo sad pielęgnowany przez pana Żurawskiego rodził tak wiele owoców, że zabierano je skrzynkami do piaseczyńskiego domu.
Jedną z największych atrakcji dla małych Żurawskich był przyjazd inż. Wiślickiego do Chylic. Był uwielbiany przez stałych mieszkańców. Dzieci liczyły na wycieczkę samochodem, która zawsze była nie lada atrakcją, kończyła się w herbaciarni na ciastkach. Pies liczył na porcję kaszanki, a pracownicy na opowieści o świecie wielkiego przemysłu włókienniczego. Bo inż. Wiślicki to była postać nietuzinkowa. W „Kalendarium Polskich i Europejskich Chemików”, czasopiśmie wydawanym dla środowiska naukowego, czytamy o inżynierze z Chylic – „Feliks Wiślicki, syn Markusa i Marii z Rothaubów przyszedł na świat w warszawskiej rodzinie kupieckiej, 18 maja 1866 r. Już w latach szkolnych angażuje się w działalność polityczną w ruchu socjalistycznym (tzw. Drugi Proletariat), w wyniku której, po przebytych aresztowaniach (m.in. pobyt w Cytadeli Warszawskiej), musi opuścić kraj, udając się na emigrację do Szwajcarii. Tam podejmuje studia chemiczne na Politechnice w Zurychu, które kończy z dyplomem inżyniera w 1889 r. Jego promotor prof. G. Lunge, doceniając zdolności Wiślickiego, poleca Go do dalszej współpracy francuskiemu hrabiemu Hilaire de Chardonnet (1839–1924), już wówczas słynnemu autorowi nowej technologii wytwarzania sztucznego jedwabiu, co okaże się wydarzeniem decydującym dla całego przyszłego życia młodego chemika, przybysza z Polski”.
Produkcją sztucznego jedwabiu interesują się władze carskie, pada propozycja założenia zakładu produkcyjnego na terenie Rosji. Inż. Wiślicki przekonuje decydentów, że dobrą lokalizacją będą okolice Łodzi.
W roku 1911 zostaje powołane Towarzystwo Akcyjne Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu z udziałem kapitału polskiego i belgijskiego. Belgowie zobowiązują się do dostarczania rozwiązań technicznych. Już 1 maja 1912 roku zostaje w Tomaszowie koło Łodzi uruchomiona fabryka sztucznego jedwabiu. Pierwsza w Polsce. Okres międzywojenny, od 1920 roku do 1939, to czas znakomitej prosperity spółki, nawet światowy kryzys ekonomiczny nie wpłynął na ilość produkcji w tomaszowskich zakładach. Produkcja włókien stale się zwiększała, były produkowane włókna cięte typu wełnianego (argona), bawełnianego (textra) i lnianego (lintex), tomofanu (celofanu) i inne. Prezes spółki inż. Wiślicki przywiązuje wielką uwagę do działu socjalnego zakładu, pracownikom stwarza się doskonałe warunki pracy i pełne ubezpieczenie. Pan Kazimierz Żurawski, opowiadając o inż. Wiślickim, kilka razy to powtarza – pracownik był szanowany w zakładach Wiślickiego. Tuż przed wojną zakłady tomaszowskie zatrudniały ponad 6 tys. ludzi, okresowo dawały pracę nawet 11 tys. Życie zawodowe, liczne organizacje społeczne i naukowe angażują Feliksa. Życie rodzinne niestety zupełnie się nie układa, pierwsza żona ginie w tragicznych okolicznościach przygnieciona windą, jest wspominana jako kobieta wielkiej dobroci. Tuż przed wojną Wiślicki żeni się po raz drugi. Sophię Gustawę dzieci z Chylic zapamiętały głównie z powodu upodobania do hodowli psów rasy pekińczyk. Pan Kazimierz opowiada o licznych pogrzebach piesków. Martwy pekińczyk zawijany był w atłasy, przywożony do Chylic i tu odbywała się ceremonia pogrzebowa. Groby piesków znajdowały się na pewnej piaszczystej górce w ogrodzie. Kiedyś pracownicy rozkopali górkę i znaleźli całuny, kocyki, atłasy i tiule. Była nielicha awantura – jak się o tym Sophii dowiedziała, kazała wszystko ponownie zakopać.
W 1939 roku wojna rozłączyła Sophii i Feliksa. Feliks wyjechał z Polski w grudniu, na szczęście mógł skorzystać ze swojego szwajcarskiego paszportu, udał się do Londynu. Sophii mieszkała jakiś czas w Warszawie, potem została uwięziona w niemieckim obozie w Mauthausen. Oboje przeżyli wojnę, zamieszkali w Szwajcarii. Inż. Feliks Wiślicki zmarł w 1949 roku. Oto w wielkim skrócie historia jednego z najciekawszych polskich przemysłowców, budowniczego naszego piaseczyńskiego domu, w którym działo się tak wiele. Dziś szpital św. Anny.
Odwożę państwa Żurawskich do domu, jedziemy przez Chylice ulicą dziś Broniewskiego (dawniej Mickiewicza), ogrody Wiślickich już nie istnieją. Zatrzymujemy się na chwilę, pan Kazimierz wspomina odwiedziny Wiślickich – „Z jaką wielką radością ich tu witano. Dziewczynki dostawały do zabawy celofan, jakaż to była radość, ile cudownych rzeczy do zabawy można było z niego zrobić”. Wszystko tu przeminęło, zniknęło jak motyle w ramionach rosiczki, resztę rozwiał wiatr.

Dziękuję Marii i Kazimierzowi Żurawskim, Elżbiecie i Krzysztofowi Orzechowskim za tę opowieść i zdjęcia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama