Reklama

Śmierć w snopach zbóż i parkowych alejach

Śmierć w snopach zbóż i parkowych alejach

Pęcice, 2 sierpnia 1944 roku, trwa walka w okolicach parku i pałacu, wśród walczących powstańców jest duża grupa młodych mieszkańców Piaseczna, tylko niewielu z nich posiada broń.


Wokół pałacu w Pęcicach były łąki i pola uprawne pełne słoneczników, kapusty i zboża, a że było już po żniwach, zboże ustawiono w snopy. Tu kryli się bezbronni harcerze przed ostrzałem, niestety była to fatalna kryjówka. Część osób przetrwało aż do końca dnia pod mostkami i przepustami na rzeczce Utracie, ale i tu Niemcy po bitwie, przeczesując teren, wyłapywali powstańców.
Gdy już było pewne, że bitwa jest przegrana, padł rozkaz wyrzucania opasek powstańczych, ci, co tego rozkazu nie wykonali, nie dostali szansy na życie. Złapani przez Niemców byli traktowani jak bandyci. Marysia Szymańska została postrzelona w obojczyk, prawdopodobnie pociskiem typu Dum Dum – były to pociski zakazane przez Konwencję Haską i następnie Genewską w 1924 roku, ale jak wiadomo nie przestrzegano postanowień obu konwencji nie tylko dotyczących rodzaju używanej broni, ludobójstwo też było zakazane. Rana wlotowa po kuli była mała, kula po wniknięciu w ciało rozrywała się, potęgując zniszczenia w organizmie.
Niemcy szli tyralierą od strony cmentarza w stronę pałacu przez pola i wyłapywali kryjących się w bruzdach powstańców. Tak opisuje te chwile pani Kwieta Kurkowska-Bondarecka: „Jeden mnie od razu rewidował, a drugi mnie walnął kolbą karabinu po plecach, tak przez rękę, i kazał iść przed siebie i się nie oglądać. Wtedy zobaczyłam ogrom zniszczeń, jakie ta bitwa spowodowała. Całe pole było usiane trupami. Najwięcej trupów było przy wejściu do parku. Ponieważ w parku za żywopłotem Niemcy umieścili karabiny i każdego ktokolwiek po drodze się poruszał, obstrzeliwali. Tam było trupów bardzo dużo. Mnie przeprowadzili pod eskortą przed ten pałacyk, który jest w Pęcicach, i kazali mi się położyć na murawie twarzą do ziemi, tak zresztą jak i wszystkim złapanym Powstańcom. Ponieważ w czasie czołgania upaprałam w błocie sukienkę i buty, i twarz i nade mną stał jakiś żołnierz niemiecki, ale taki starszy człowiek i jakoś tak po ludzku na mnie patrzył. Ponieważ niedaleko była pompa do pompowania wody, spytałam go, czy on mi pozwoli podejść pod tę pompę i umyć się z błota od czołgania. On powiedział, że nie wie, ale pójdzie się zapytać. Wrócił i mi pozwolił. Jeszcze go prosiłam, żeby mi przyniósł dwie agrafki, bo miałam od czołgania poszarpaną sukienkę a to była letnia sukienka, nie bardzo mocna. Jak robiłam tą toaletę pod pompą, zobaczyłam, że prowadzą jakieś inne kobiety”. W tej grupie były Marysia i Alicja. Zaprowadzono dziewczęta do pałacu, dano im środki opatrunkowe i kazano opatrywać rannych Niemców. O losie aresztowanych kobiet miał zadecydować oficer SS przebywający w Pruszkowie. Zaczęto brutalne przesłuchania, dziewczęta namówiły się, jak mają zeznawać, aby ich opowieść była wiarygodna. Trudno dziś stwierdzić, co zadecydowało o ich losie.
Wśród żołnierzy niemieckich było kilku Ślązaków mówiących po polsku i to zapewne uratowało dziewczęta od rozstrzelania. Sanitariuszki tłumaczyły, że są cywilami idącymi z Warszawy, że przypadkowo zostały wplątane w walkę przed pałacem. Trudno było w to uwierzyć, gdyż ranna Marysia miała na sobie bluzę harcerską, ale widocznie żołnierz chciał je uratować. Najpierw umieścił je w zabudowaniach gospodarczych. Po jakimś czasie kazał uciekać w kierunku folwarku. Tak też zrobiły. Marysia nie miała już siły iść, była w szoku, straciła dużo krwi. Alina jakąś nadludzką siłą doniosła ją do pierwszych zabudowań wsi, opatrzyła. Gospodarz furą zawiózł ciężko ranną dziewczynę do szpitala w Pruszkowie. Rana wyglądała fatalnie, kość ramienia była strzaskana. Rękę chciano od razu amputować, na szczęście mądry chirurg kazał zaczekać z amputacją. Przez kilkanaście miesięcy z okolic rany „wychodziły” odłamki. Dziewczęta nie miały informacji o kolegach z oddziału, jeszcze na terenie parku widziały grupy powstańców prowadzonych w niewiadomym kierunku.
Tadeusz Studniarski: „Mnie udało się szczęśliwie w jakiś sposób to przetrwać, ale to było dla mnie coś nie do zapomnienia! Dzisiaj się ciągle zastanawiam, jak ja to przetrwałem. Bo już się niby ten bój kończy – to znaczy wyłapywanie, rozstrzeliwanie kolegów – i ja przez gęstą trawę, cały czas na brzuchu, dotarłem do rzeki. Taka rzeczka tam przepływała, płytka bardzo. Tam się wyczołgałem na bok, bo widziałem osiedle. Mało tego, że byliśmy dookoła otoczeni samochodami pancernymi – jeszcze z góry latał samolot Storch, „Bocian”, i dobijał, z niego też strzelali. Już byłem nad brzegiem rzeki. Jak go zobaczyłem, to się przewróciłem na plecy, mówię tak: „Będę pozorował zabitego”. Ten samolot nade mną przeleciał, myślę sobie: „Dostanę czy nie?”. I nie. To się przetoczyłem do rzeki i w tej rzece leżałem chyba ze dwie godziny. Jak już psy przestały szczekać, wszystko się uspokoiło, to dopiero z tej rzeki mokry wylazłem w kartoflisko. Cały oblepiony błotem z kartofliska wlazłem w pszenicę, tam padłem i usnąłem.
Obudziłem się rano – zmarznięty, głodny – padał deszcz i pamiętam, zrywałem i jadłem kłosy pszenicy. Przeleżałem tam cały dzień, ponieważ teren był otoczony i nie było jak z niego wyjść. Pod zmierzch już zauważyłem, że po rżysku idzie grupa kobiet – chyba trzy – i zbiera kłosy. Szły w moim kierunku. Wychyliłem się i najpierw zobaczyłem, że na torach Niemcy stoją, kolejki. Te kobiety podeszły blisko mnie, zobaczyły mnie, przeraziły się. Powiedziałem „Cichutko!”, wstałem i razem z nimi zacząłem zbierać kłosy. Proszę sobie wyobrazić, że w taki sposób one mnie już w tej grupie doprowadziły do parkanu. Ledwo przeszedłem przez ten parkan, doszedłem do jakiejś chałupy i straciłem tam przytomność”.
2 sierpnia około godziny 17.00 zostało rozstrzelanych 60 powstańców, w tym 5 kobiet, najmłodszy miał 14 lat. Ile osób się uratowało? Do lasów chojnowskich dotarło około 300 osób. Część z nich przedostała się z powrotem do walczącej Warszawy. Ppłk Mieczysław Sokołowski „Grzymała” zginął w Wilanowie jeszcze w sierpniu 1944 roku.
Rozstrzelanych w Pęcicach pochowano w zbiorowej mogile nieopodal pałacu. W 1946 roku odbyły się ekshumacje poległych. Na miejscu przy identyfikacji zwłok była matka Wojtka Hassa, Jadwiga, i Marysia Szymańska. Zwłoki Wojtka obie rozpoznały po medaliku, taki sam charakterystyczny medalik nosiła Marysia. 19 osób z 89 nie zostało zidentyfikowanych. Na wspólnej mogile stanęło mauzoleum. W 1967 roku zorganizowano pierwszy rajd „Po kamiennej drodze”, tytuł rajdu nawiązuje do kamiennej drogi między Regułami i Pęcicami, po której szli powstańcy 2 sierpnia 1944 roku. Cześć ich pamięci.

Teks na podstawie rozmów z mieszkańcami Piaseczna, cytaty z MPW. Szczególne podziękowania dla Jacka Mrówczyńskiego.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama