W rękach osoby niezrównoważonej psychicznie nawet papier staje się groźnym narzędziem...
Tydzień temu w Krakowie miało miejsce jedno z największych świąt piłkarskich w Polsce, czyli starcie Cracovii z Wisłą. Jak to niestety w naszym kraju bywa, wydarzenie nie okraszone żadnym skandalem, to żadne wydarzenie, w związku z czym „fanatycy” postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.
Nie będę ukrywał, że na początku spotkania byłem zachwycony całą atmosferą. 14 tysięcy kibiców na stadionie przy Kałuży potrafiło zrobić widowisko, jakiego próżno na co dzień szukać na większości obiektów w Polsce i w Europie. Już przy pierwszej zwrotce hymnu w wykonaniu Macieja Maleńczuka można było dostać gęsiej skórki, a pokaz fajerwerków za pierwszym razem, chyba w drodze wyjątku, uchwycił nawet realizator transmisji. Reszty show osoby oglądające mecz przed telewizorem nie zobaczyły i bardzo dobrze, ponieważ stanowiło ono wyłącznie pokaz ludzkiej bezmyślności.
Kiedy sędzia przerwał mecz i poprosił zawodników o zejście z murawy, zdziwiły mnie nieco słowa komentatorów Rafała Wolskiego i Kazimierza Węgrzyna, którzy zaczęli mówić o tym, że przez takie zachowania człowiek boi się przyjść na mecz z dzieckiem. Wszakże to tylko trochę fajerwerków i rac, które dodają kolorytu meczom i ubarwiają tę całą nudną jak flaki z olejem ligę, od której oglądania momentami najzwyczajniej w świecie zbiera się na wymioty. Nikomu nic złego stać się nie może. Spojrzałem na delegata meczu i mówię sobie: „O, już pograne, już mu się Boniek włączył”. Derby ostatecznie udało się dograć do końca, a ja, przeglądając różne materiały po końcowym gwizdku sędziego, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo się pomyliłem.
Jak się okazało, „kibole”, a raczej po prostu zwykli bandyci z Krakowa, ostrzelali fajerwerkami i obrzucili racami sektor kibiców Wisły, co w rezultacie mogło skończyć się tragicznie. Próbkę swoich możliwości dali też, rzucając zapalniczkami w podopiecznych Radosława Sobolewskiego, przynosząc tym samym „Wiślakom” bramkę Marcina Wasilewskiego, bo przez to Carlitos szczęśliwie pomylił się przy wykonywaniu rzutu rożnego. Patologia, jakiej dawno nie widzieliśmy. Przypomnę tylko, że w czasie pamiętnego meczu Legii z Górnikiem na Łazienkowskiej z „Żylety” nie poleciał na murawę ANI JEDEN przedmiot, a cała oprawa i widowisko odbywało się z uwzględnieniem bezpieczeństwa osób obecnych na stadionie. W przypadku Cracovii mieliśmy zaś do czynienia z chuligaństwem w czystej postaci, a osoby, które się go dopuściły, powinny mieć dożywotni zakaz wstępu na jakiekolwiek wydarzenia (począwszy od meczów dzieciaków, zakończywszy na Święcie Świni). Na tego typu wybrykach cierpią wszyscy, w tym również i kibice (innych klubów, tego samego także), którym zależy na tworzeniu niepowtarzalnych opraw.
Nadal jestem zdania, że pirotechnika na stadionach – używana z głową – znacząco uatrakcyjnia poziom spotkania i władze ligi powinny dążyć do konsensusu w tej sprawie, zamiast wymierzać coraz to wyższe kary klubom. Jednakże w przypadku, kiedy ktoś wykorzystuje race jako broń, nie ma o czym rozmawiać. Mimo to nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka. Zauważmy, że w rękach osoby niezrównoważonej nawet papier może stać się narzędziem zbrodni.
Napisz komentarz
Komentarze