„Partia z narodem, naród z partią”, „Sojusz robotniczo-chłopski z inteligencją pracującą”, „Niech się święci 1 Maja” – hasła z transparentów zawsze kojarzyć się będą ze świętem pierwszomajowym i z 22 lipca.
Pierwszomajowe festyny, akademie, na których wyróżniano medalami budowniczych socjalistycznej ojczyzny i wreszcie część najważniejsza obchodów – pochód. Już maluchy w przedszkolach pracowicie montowały chorągiewki na pochód. Jakież to było istotne, komu tatuś uciął ładniejszy, prostszy patyczek, na który naklejane były białe i czerwone bibułki (lub tylko czerwone – jak robotnicza krew). Uczniowie szkół na czerwonych kilometrach tkanin mozolnie naklejali wycięte z kartonu litery układane w durne hasła.
Największe i najciekawsze pochody przypadły na lata 60. i 70. XX wieku. Pochody planowane na kilka miesięcy przed 1 Maja miały przedstawiać się spontanicznie i radośnie. Przemarsz mieszkańców miast i wsi przed przywódcami ideowymi miał wyglądać na euforyczną chęć prezentacji trudu robotnika i inteligenta. Pierwsi sekretarze lokowani byli na trybunach honorowych ponad tłumem. Z lekkim uśmiechem kiwali głowami tym, co wznosząc ku ich czci radosne okrzyki, przechodzili obok trybun honorowych. Towarzysz Gomułka rzucał w maszerujących ludzi czerwonymi goździkami. Kombinat ogrodniczy w Mysiadle zarabiał na tym święcie fortunę, kwiaty Zeusa ukochane w PRL-u hodowano tam w kilometrach szklarni.
W Piasecznie trybuna honorowa, składająca się z dwóch przyczep od traktorów, montowana była vis-à-vis starej apteki przy ulicy Kościuszki, na ówczesnym przystanku PKS do Warszawy. Stali tam notable rożnej maści, czyli miejscowe VIP-y. Najciekawszą częścią pochodów zawsze była część prezentacji drużyn harcerskich powiatu.
Zdjęcia Staszka Hofmana, wyborna dokumentacja fotograficzna z końca lat czterdziestych (prawdopodobnie rok 1948), przedstawia pochód idący od rynku (potem zmieniono kierunek przemarszu na od stadionu do rynku) ulicą Kościuszki.
Uczniowie przed trybuną podnosili w górę chorągiewki, sportowcy, a szczególnie ci z sekcji gimnastycznej, prezentowali swoje umiejętności. Maszerowali kolejarze w mundurach, pielęgniarki i lekarze w białych fartuchach. Na końcu pochodu jechały różnego rodzaju pojazdy. Wzdłuż ulic od stadionu sportowego aż do rynku na chodnikach stali mieszkańcy miasta z chorągiewkami. Tłumowi udzielał się radosny nastrój. W głośnikach słychać było spikera przedstawiającego poszczególne grupy z pochodu.
W LO 34 uczyliśmy się maszerować, żeby pięknie się prezentować przed trybuną, a i tak kończyło się na tym, że po sprawdzeniu listy obecności na stadionie ulatnialiśmy się z pochodu jak kamfora (w starszych klasach). Biegliśmy do koleżanki Eli mieszkającej w czerwoniaku przy ul. Kościuszki róg Nadarzyńskiej, z okien jej mieszkania na drugim piętrze było widać spektakl przed trybuną.
Telewizja transmitowała pochód warszawski. Można było zobaczyć całe biuro polityczne PZPR. Co jakiś czas ktoś z dziecięciem na ramionach podbiegał do trybuny z goździkiem i liścikiem. Słyszałam, że w kopertach były listy z prośbami i deklaracjami miłości do pierwszego sekretarza i ponoć ta forma kontaktu skutkowała tym, że spełniano życzenia proszących. Oczywiście moje informacje na ten temat mogą być całkowicie nieprawdziwe, ale cóż, w tych czasach obowiązywała schizofrenia informacyjna, czyli drugie dno, czyli – czytaj między wierszami. Najciekawszą częścią pochodu warszawskiego zdecydowanie był przemarsz teatrów warszawskich. Szli aktorzy znani ze scen teatralnych i z filmów. Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Łapicki, Daniel Olbrychski, wymieniać by i wymieniać. I ja, tak w miarę pisania tego tekstu, też zaczynam popadać w euforię i niedługo napiszę – a jednak mi żal. W stanie wojennym nie zaprzestano pochodów.
W 1986 roku pochód pierwszomajowy nazwano „pochodem w cieniu Czarnobyla”. Tamtego pochodu wszyscy się bali, bo 4 dni wcześniej – 26 kwietnia 1986 – nastąpiła awaria elektrowni atomowej w Czarnobylu, wówczas jeszcze na obszarze ZSRR. Rosjanie milczeli jak zaklęci. Zachodnie rozgłośnie, które były słuchane przez większość Polaków, podały informację, że z opadów radioaktywnych najbardziej niebezpieczny jest radioaktywny izotop jodu, który kumuluje się w tarczycy, i że najlepszą ochroną przed jego wchłanianiem jest wypicie roztworu jodu. 29 kwietnia powołano komisje rządową i ustalono, że należy podać płyn Lugola dzieciom i młodzieży. W piaseczyńskich przedszkolach i szkołach zorganizowano błyskawicznie punkty z wiadrami wypełnionymi roztworami jodu. Atmosfera była jak z książki „Ostatni brzeg”, apokaliptycznej powieści Nevila Shute’a. Grozy sytuacji dodawał upał i bezchmurne, błękitne niebo. Pozamykani w domach, ze szczelnie zamkniętymi oknami, czekaliśmy, aż radioaktywny jod przestanie być groźny. Ponoć rozkładał się z prędkością światła (ponury żart). W 1986 roku w pochodzie pierwszomajowym w Warszawie maszerowali desperaci i niedowiarki. W Piasecznie od kilku lat nie było pochodów.
Małgorzata Szturomska
Napisz komentarz
Komentarze