Reklama

Aktorzy

Aktorzy

Spacerując uliczkami Chyliczek w kwietniu 2018 r., szukam śladów dawnej dzielnicy letniskowej.

Znajduję jedynie stare, piękne drzewo o białych pąkach liści i niezamieszkany, drewniany dom, całkowicie już ograbiony ze wszystkiego, co mogło być tam cenne. Na przeciwko piekarni pana Maroszka, w gąszczu krzaków bzu i jaśminu, stał kiedyś murowany dom z elementami drewnianymi, taki w stylu polskich dworków, z okiennicami. Okiennice będą w tej opowieści ważne dla milicjanta, wpisującego zeznania do protokołu kradzieży. Po domu nie ma śladu, a po jego mieszkańcach zaczyna zacierać się pamięć ludzka. W książce telefonicznej z 1948 r. w tym domu przy ulicy Zielonej 28 w Chyliczkach jest zarejestrowany numer telefonu 78, pod nazwiskiem właściciela Kazimierza Wajdy. Nie wiem, czy w książce telefonicznej pomylono numer domu, dziś numeracja domów przy tej ulicy jest zupełnie inna, ale być może numeracja dotyczyła nie ulicy, tylko osiedla. Po wojnie gdy Wajdowie sprowadzali się do domu w Chyliczkach w okolicy było tylko kilka domów. Muszę sprawdzić, od kiedy istnieje ta nazwa ulicy.

Mira Grelichowska-Wajda i Kazimierz Wajda to legendarni aktorzy ze Lwowa i przede wszystkim filary audycji radiowej zwanej Wesołą Lwowską Falą, która przed II wojną światową biła rekordy słuchalności. Szczepcio (Kazimierz Wajda) i Tońcio (Henryk Vogelfänger) – duet lwowskich batiarów posługujący się lwowskim bałakiem, czyli gwarą, przyciągał do odbiorników radiowych rzesze słuchaczy. Sami aktorzy pisali dla siebie dialogi w oparciu o bieżące wydarzenia. Szczepcio mądrala i Tońcio nieporadny, naiwny Lwowiak, a obaj o gołębich sercach, rozśmieszali ludzi do łez. Audycja była nadawana w niedzielę o godz. 21.00 od 16 lipca 1933 r. do 1939 r. pod nazwą „Tajoj”. W raportach Polskiego Radia można przeczytać, że audycji słuchało około 6 milinów osób, co na owe czasy jest liczbą zaskakującą. W 1938 r. w Gazecie Lwowskiej podano informację, że pan Kazimierz Wajda objął posadę w referacie aktualności w Lwowskim Radiu, co świadczy o tym, że Kazimierz zajmował się nie tylko działalnością aktorską, ale był też specjalistą od tematów polityczno-społecznych, zresztą w dialogach batiarskich można było wyłowić sporo wątków politycznych. W 1939 r. kończono trzeci z kolei film ze Szczepciem i Tońciem, pod tytułem „Serce Batiara”, gdy wybuchła wojna. Film kręcono w Warszawie i niestety w czasie bombardowania miasta klisza spłonęła; uratowano kilka ujęć i ścieżkę dźwiękową.

 Mniej znane są wojenne losy Szczepcia i Tońcia. Należeli do Czołówki Teatralnej Wojska Polskiego „Lwowska Fala”. Był to zespół artystyczny, od początku wojny idący z wojskiem i dzielący niedolę żołnierską naszej armii walczącej od Rumunii po Anglię, Francję, Włochy. Przez Holandię i Belgię wyzwalaną przez wojska gen. Maczka. Robiono przedstawienia dla Wojska Polskiego stacjonującego w strefach okupacyjnych w Niemczech, aż do 1946 r. Tak opisuje wojenną rolę zespołu w wywiadzie dla kwartalnika Cracovia Leopolis w 1989 r. Stanisław Wasiuszyński:

Rozjaśniał muzyką i piosenką wojenne dni naszym rodakom. Każdy żołnierz spod biało-czerwonego sztandaru czuł się pokrzepiony na duchu, gdy z estrady spłynęły słowa nawet tak proste. Graliśmy na trawie, pod namiotami, w hangarach, na polu, gdzie się tylko dało, gdzie był tylko żołnierz, na naszych statkach, na „Sobieskim”, na „Batorym”, na „Gardlandzie” i na okrętach podwodnych, w bunkrach – to będzie jasne, że nazwa „Polowa Czołówka” nie była nam dana za darmo. Pamiętam przedstawienie w Bredzie pod ostrzałem bomb. Nie zapomnę nigdy wyprawy Józka Wieszczka, Szczepka i Tońka na samą linię frontu, do bunkrów Pierwszej Polskiej Dywizji Pancernej nad brzegiem rzeki Mozy, za którą tuż byli Niemcy.

 Jedną z aktorek należących do zespołu była Mira Grelichowska. Szczepcio i Mira wzięli ślub tuż po wojnie i w 1947 r. wrócili do Polski, do Warszawy. Zamieszkali także w Chyliczkach, w domu, który będą traktować jako miejsce letniego i niedzielnego wypoczynku. Szczepcio zmarł w 1955 r. Przyszły czasy, gdy o swoich losach wojennych nikt nie opowiadał i w sumie też nikt nie pytał, warunki polityczne zmieniły się na takie, w których lepiej było żyć tu i teraz, bez wspomnień. I dlatego też trudno domyślać się, czy pan złodziej wiedział, znał historią wojenną Wajdów. Sądzę, że w ogóle go nie obchodziła. Pięknie położona willa nad rzeką Jeziorką z urokliwą przyrodą, a trzeba koniecznie wspomnieć, że Pólko i Chyliczki w latach przedwojennych i powojennych ściągało letników z Warszawy urokliwymi plażami, wypożyczalnią kajaków, urodą starych willi o ciekawym wyglądzie. Dziś po tych atrakcjach została tylko przyroda, ale też i ona zmieniła swój charakter. Krzaki bzów i jaśminów zamieniono na idealnie skoszone trawniki. Nie znajduję śladów dawnego letniska. Na szczęście pozostali świadkowie tamtych lat, wycinki z gazet. Gazet, które nie pisały prawdy, myliły zdarzenia i osoby. W sumie milicja starała się tuszować interesującą nas sprawę z dziwnych powodów. Oto, co się wydarzyło w Chyliczkach:

  W latach 70. Mira Grelichowska przyjeżdżała do Chyliczek już sama, mieszkała w Warszawie, do willi pod Piasecznem zapraszała znajomych ze środowiska artystycznego. Zajmowała się organizowaniem widowisk dla dzieci. Perfidia tej historii polega na tym, że złodziej o swojej ofierze wiedział wszystko, pochodził z przedwojennej, dobrze sytuowanej rodziny, był u progu znakomicie zapowiadającej się kariery aktorskiej. Bywał w Chyliczkach, znał obyczaje domu. Wiedział na przykład, że okiennice domu nie są ryglowane. Sprawdził, czy Grelichowska będzie tego dnia w Chyliczkach. Złodziej razem ze swoim kochankiem weszli przez okno do domu. Ukradli złote monety carskie, tak zwane „świnki”, zegarki i srebrną zastawę stołową. Hałas wybijanej szyby usłyszała gosposia Grelichowskiej. Wbiegła do pokoju, aby sprawdzić, co się stało. Została ogłuszona kilkoma ciosami pięścią w głowę i twarz, związano ją i położono na podłodze, przeżyła. Cyniczny złodziej w kilka dni po kradzieży odwiedził aktorkę, ubolewał, współczuł i doskonale się bawił, gdy Mira przepraszała, że nie może mu podać herbaty na srebrnej zastawie tylko na porcelanie, bo srebro ukradli złodzieje. Srebrna zastawa była już w drodze na Zachód w bagażu pewnego zagranicznego pracownika TV, który nie miał pojęcia do kogo należała i że pochodzi z kradzieży. (cdn)


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama