Czas rozpocząć wakacje, rozejrzeć się w ofertach licznych biur podróży i wybrać stosowne miejsce wypoczynku. Współczesny mieszkaniec miasta, posiadający nawet niewielki zapas gotówki i możliwość urlopowych wojaży, udaje się w podróż nad europejskie morza i góry. Dziś najczęściej wybiera plaże nad Adriatykiem, Bałtykiem, Morzem Śródziemnym itd. Planuje wypoczywać tydzień lub dwa tygodnie, rzadziej cały miesiąc. Jak wypoczywali nasi dziadkowie?
Jak zawsze decydowała zasobność portfela, możliwość łatwego dojazdu do miejsca wypoczynku i warunki klimatyczne miejscowości wypoczynkowej. Ojcowie rodzin umieszczali swoje niepracujące żony z dziećmi na cały okres wakacji w atrakcyjnym dla nich miejscu, sami dojeżdżali do pracy w mieście. Standard lokali letnich zależał od tego, kogo do nich zapraszano. Na początku XX w., a właściwie nawet już przy końcu XIX w., wokół Warszawy zaczęły powstawać miejscowości wypoczynkowe z ciekawą infrastrukturą zapewniającą wypoczynek i rozrywkę zgodną z zapotrzebowaniem klienteli. Na przykład w Gołkowie i Głoskowie zabudowywano gospodarstwa tak, aby latem rodzina mogła wyprowadzić się z głównego domu do pomieszczeń gospodarczych, a dom przeznaczano dla letników. Przez lata w Gołkowie czy Głoskowie funkcjonowały letnie kuchnie w obejściu, w osobnym budynku; tu gotowano posiłki dla gości i rodziny. Stryszki wypełniano słomą i sianem – tu spali gospodarze, goście zajmowali dom. Domy były nieskanalizowane, woda do mycia i picia była wyciągana kubłem ze studni, toaletą była drewniana sławojka w kącie podwórka. U progu kanikuły gospodarz jechał wozem zaprzężonym w konie – dwa, bo musiało być z fasonem – zajeżdżał pod warszawski dom i na furę pakowano manatki, jak nazywano pościel, garnki, często meble i inne potrzebne sprzęty. Rodzina letników przyjeżdżała na wywczasy z fasonem kolejką grójecką. Gołków był szczególnie atrakcyjnym do wypoczynku miejscem bo nie dość, że położony nad Jeziorką, rzeką krystalicznie czystą, to jeszcze posiadał kilometry barwnych łąk. Dla warszawiaków atrakcją było mleko prosto od krowy, proste dania gotowane przez gospodynie. Zsiadłe mleko z ziemniakami okraszonymi skwarkami ze świeżej słoniny uważano za rarytas. Odbywano dalekie spacery wzdłuż rzeki, lub zasiadano na piaszczystych plażach, grano w karty, w rzece godzinami można było łowić ryby. Ilość motyli i mnogość ich barw była tak wielka, że nie żal było tych złapanych siatką na motyle i pakowanych do słoika. Babcia Helenka zawsze mówiła: "Wystarczyło mieć patyk i pomysł, żeby rozpocząć znakomitą zabawę. Patyk mógł być wędką; należało dołączyć żyłkę, spławik i haczyk z przynętą. Patyk mógł być łukiem i strzałą, można nim było też rysować na piasku „chłopa” lub „klasy”, czyli schematy do gier ruchowych. Nikt się nie nudził. No i czytanie książek – leżak, hamak i cień drzewa, cały dzień w ogrodzie z bohaterami powieści przygodowych Juliusza Verne'a. Królowały wtedy opowieści Kornela Makuszyńskiego, Jacka Londona i oczywiście wszystkie powieści o Indianach, traperach i dzielnych kowbojach. I koniecznie trzeba było się zakochać". Urządzano wieczorki taneczne przy muzyce z radia.
Pozostały po tych czasach nazwy miejscowości Gołków Letnisko i Głosków Letnisko, jak szczególne znamiona czasów już niestety odległych i powoli zapominanych. No i jeszcze ogłoszenia w starych pożółkłych gazetach jako dowody na to, że proponowano w Gołkowie też mieszkania luksusowe, z kanalizacją, jak to z ulicy Skrzetuskiego 19, w willi „Reduta”, gdzie były do wynajęcia aż 4 pokoje, garaż, osobne mieszkanie dla szofera i łazienka. Gołków, mili letnicy, tylko Gołków!
Już pod koniec XIX wieku, kto wyczuł koniunkturę, kto zauważył potrzebę, kto w końcu wysnuł wniosek, że dla nowo powstałej klasy społecznej w świecie rodzącego się przemysłu, potrzebującego inżynierów i urzędników, należy stworzyć miejsca do wypoczynku, ten robił dobry interes. W błyskawicznym tempie powstawały całe miejscowości nad Jeziorką. Na przykład przy bocznicy do Obór rozłożyła swe zielone trawniki i „rozpostarła na willach lekkie barwne dachy z ksylolitu pod drewnianymi ozdobami zrębów, okapów i belkowań w rodzaju szwajcarskim nowa, pierwsza wzorowa pod Warszawą osada letnia Konstancja”. Tak nazwano część terytorium Obór, na przestrzeni 7 włók. Obszar zalesiony był sosnami, olszyną, brzozami i dębami. Założono tu park angielski. Trudno było uwierzyć, patrząc na te aleje, uliczki i wille, krzewy i drzewa ogrodzone sztachetami z żelaznymi podmurowywaniami, z piętrowym kurhauzem, glorietką pod strzechą, kilku willami, altaną na wzgórku dla orkiestry, wreszcie oryginalną altaną-werandą dworca kolejowego, że to wszystko powstało w niespełna rok. Cała miejscowość była skanalizowana i miała swoją osobną wieżę ciśnień. Tak opisuje Kurjer Warszawski w 1899 r. powstanie nowego letniska. Zaciekawiło mnie, jakie były ceny tych jakże różnych w standardzie wakacji. W Nowym Kurierze Warszawskim w 1941 r. czytamy, że ceny kształtują się od 4110 zł za dwa pokoje w Konstancinie, do 10-20 zł za pokój na wsi. Zasada ogólna: im bliżej Warszawy, im łatwiejszy dojazd, tym ceny są wyższe, im dalej od stolicy, tym stawki są bardziej dostępne dla człowieka pracy. W Pyrach za 150 zł, w Piasecznie, o suchym leczniczym klimacie, z mieszkaniami jest nieco lepiej, dwa pokoje można już dostać od 120 zł miesięcznie. Zalesie, Zalesinek, Gołków i Głosków, klasyczne letniska podwarszawskie, mimo swego wspaniałego położenia, willi, wielu połączeń kolejowych z Warszawą, nie przyciągają spragnionych ożywczego powietrza warszawiaków, bo są za drogie. Trafiają się tutaj prawdziwe okazje, jak np. w najlepszym punkcie Zalesia luksusowa 4 pokojowa willa zimowa z dużym ogrodem i tarasem za 165 zł miesięcznie, ale trzeba ją wydzierżawić co najmniej na rok. Letniska „wiejskie” Złotokłosu, Grójca, Małej Wsi, Mogielnicy za 25 zł, a Nowego Miasta 15 zł. Było w czym wybierać.
Napisz komentarz
Komentarze