Upalne południe lipcowego dnia, powietrze drży nad gołkowskimi łąkami, przypomniało mi postać starszej kobiety, pochylającej się nad źdźbłami trawy i zbierającej do białej zapaski łodygi dziurawca. Marianna, czarnooka i siwowłosa córka gospodarza z Gołkowa, uważała, że czas przesilenia letniego to okres zbioru ziół lawendy i dziurawca.
Chciała mnie nauczyć odbierać mleko krowom sąsiadów, ale nie byłam pilną uczennicą. Dzięki niej wiem, jak się likwiduje ból migrenowy i wiem, kiedy trzeba zbierać orzechy włoskie na nalewkę dobrą na bóle żołądka (do 16 lipca). Marianna była mistrzynią czarnej magii i nalewek, które z lubością popijał Rysio Łużycki, kosmita. Wszyscy go znali w Gołkowie, a i w Piasecznie też. Zatrudniał się do koszenia trawy w ogrodach. Miał własny sprzęt, czyli kosę i ostrzałkę, jako zapłatę przyjmował butelkę nalewki i obiad. W upalny dzień, gdy nagle zrywał się wiatr podrywający suszące się na łące siano, aby tworzyć małe tornada, Rysio mówił – diabły tańcują. I spluwał.
Łąki gołkowskie to część Chojnowskiego Parku Narodowego. Kraina pełna tajemnic, uroczysk, bagien, stawów i meandrujących rzek. Lasy chojnowskie to okolice o bogatej historii wojennej. Ale nie o wojnach chcę dziś napisać. Dziś bardziej interesują mnie elfy, błędne ognie, świetliki, kwiaty paproci i miejsca zaczarowane.
Unoszące się opary mgły nad bagnami i polanami paproci wróżą zmierzch. Idący przez las miłośnik grzybów i jagód traci orientację. Panika powoduje, że im dalej w las, tym więcej drzew i mniej wiedzy, w którym miejscu jesteś. Oczy lasu stają się wielkie jak strach, szelesty nieprzyjazne a ogniki bagienne prowadzące na manowce coraz jaśniejsze. W takiej sytuacji możesz zobaczyć leśnika, który, idąc miedzy jeziorem paproci a skrajem polany, bacznie cię obserwuje. Pytasz go o drogę, a on pokazuje gestem kierunek. Zbłąkany wędrowiec odnajduje ścieżkę. I wtedy uświadamia sobie, że leśnik nie szedł zwyczajnie, raczej płynął nad paprociami, unosił się nad bagnem. W upalny lipcowy dzień, gdy aromat lasu sosnowego roznosi się po świecie, przy rozstajnych leśnych drogach na kamieniu siadał Stephan i wsłuchiwał się w las. Pozdrawiał tych, co jechali furką do domu z piaseczyńskiego targu. Ulubionych kamieni Stephana było kilka. Mówiono, że to czakramy, miejsca mocy, wzmacniające w chorobie i dające ukojenie zasmuconym.
Rzeczywistość miesza się z legendą. Wiktor Stephan, inspektor leśnych dóbr wilanowskich, należących do rodziny Branickich, przepracował w lasach chojnowskich 31 lat. Czasy, w których przyszło pracować Wiktorowi były niełatwe. Po powstaniu styczniowym na las chojnowski zaborca nałożył haracz z mocy ukazu carskiego z 1864 roku. Rabunkowa gospodarka drewnem odbijała się na drzewostanie. Ciemięzcy domagali się systematycznych dostaw. Bieda mieszkańców była częstym powodem zapędów kłusowniczych. W takich okolicznościach zyskać szacunek ludzi było niełatwo. A jednak! Jest takie miejsce w lesie chojnowskim zwane „gwiazdą”, tam leży kamień z wykutym napisem „1892–1923 Tu czuwa duch mój Wiktor Stephan 1865–1923” i oko opatrzności. Leśnik pozostał w legendzie jako dobry duch tego lasu. Rezerwat przyrody nazwano Uroczyskiem Stephana, miejscowość Stefanów i potężny dąb szypułkowy jemu poświęcono.
Złe duchy nawiedzają Pólko i drogę do Chylic. Różnie ludzie o tym miejscu opowiadają. A to, że licho siedzi w stawach. A to, że chłop jadący furą do młyna Grabau utonął w gliniance. Ja słyszałam legendę o białym psie młynarza krążącym po okolicy. Szukając cegieł z cegielni Pólko, spotkałam go. Zasiadł tuż przed samochodem i ani drgnął. Jakby chciał powiedzieć – „Dalej jechać nie możesz”. Nie szczekał. Pisałam o nim rok wcześniej i powiem szczerze, że strach mnie obleciał, jak go zobaczyłam i wycofałam się z tej drogi. Okolica jest dziwna i warta badań archeologicznych. Sądzę nawet, że tu są początki naszego miasta. Dwór królewski, młyn prochowy i zbożowy, cegielnia – sporo do szukania.
Inne ciekawe miejsce w Piasecznie to dawna przeprawa traktu wareckiego przez rzekę, czyli most przy ulicy Świętojańskiej. Znaleziono tu kiedyś skarb. Worek pełen złotych monet. Stoi tam dom bogatego szewca Banasikowskiego. Złe moce ulokowały się w salonie willi. W salonie z tarasem i schodkami schodzącymi do ogrodu i rzeki Jeziorki. Od dawna zwierzęta domowe bały się tego miejsca. Zwabione – jeżyły sierść i w panice uciekały. Pani Goller, ostatnia właścicielka willi, zawiadomiła nawet milicję, że coś dziwnego się dzieje. Wtedy właśnie zniknął kamienny chłopiec z fontanny.
Miejsce po wyburzonej synagodze żydowskiej przy ulicy Zgoda też jest szczególne. Miejsce modlitwy i cheder. Przesąd mówi, że takie miejsca pozostają puste, a jeśli pobuduje się tu dom, to może on być przeklęty. Nie wiem, co o tym sądzić.
Dobrze, że książę Józef Poniatowski nie straszy ludzi z dworku o nazwie Poniatówka, bo wiadomo jakie miał pomysły. Mógłby na przykład, swoim zwyczajem, jeździć nago konno po ulicy Kościuszki albo, jak twierdził Bolesław Wieniawa-Długoszowski, paradować w prześcieradle.
Fot. Marek Stempinnski
Napisz komentarz
Komentarze