Kocham te pola, te góry. Te jeziora, te rzeki. Plaże nad Bałtykiem i surferów na Helu. Żółte pola rzepaku i połoniny w Bieszczadach. Te wschody, zachody. Krowy przy drodze i drzewa w jej skrajni. Ten zapach po deszczu i bzu, i jaśminu. Chabry na polu i maki też.
Kocham kajaki na rzekach, siebie w kajaku, spacery po łąkach nadrzecznych i nocne ogniska nad rzeką. Żaglówki na mazurach i nad Soliną.
Kocham tłumy w Mikołajkach i puste haszcze na Rosiu. Kocham wieżowce w Warszawie i kamieniczki w Sandomierzu. Kocham stare miasto w Gdańsku i modernizm w Gdyni. SKM też kocham. Kocham kolejkę naszą i pendolino do Gdańska. Lubię na Bałkanach rosnące figi na ulicy, ale kocham grójeckie jabłka. Pomidory, truskawki, czereśnie... Buraki, czosnek, szparagi...
Tak więc kupuję w piątek na targu szparagi. Tzn. patrzę, wybieram i chwytam. Pomidory, truskawki, buraki i czosnek już kupiłam. Jedną ręką trzymam szparagi, drugą wózek z córką, trzecią sięgam do torby po portfel. NIE MA. W pierwszej nanosekundzie mam nadzieję, że nie wzięłam z domu. No ale kupiłam już pomidory, truskawki, buraki i czosnek. W drugiej nanosekundzie jestem zła, że takie ładne szparagi (białe i zielone) a ja ich nie kupię, a przecież długo sezon na szparagi to nie trwa. W trzeciej nanosekundzie uświadamiam sobie, ze KTOŚ MI UKRADŁ PORTFEL! Oddycham głęboko, idę do samochodu, przecież nie będę krzyczeć, jestem z małym dzieckiem. Jadę do domu, bo muszę odstawić córkę. Dobrze, że kupiłam pomidory i truskawki. I zapas czosnku na pół roku za 30 zł. No dobrze, dobrze – wydałam 50 zł, więc ukradli mi tylko 250, zamiast 300. Zastrzegam w domu kartę, po chwili telefon z banku czy wysłać mi nową. Super, idzie gładko. Jadę na policję, żeby zgłosić kradzież. Miły pan petent w poczekalni komentuje, że jak porządny złodziej to mi zwróci dokumenty. Patrzę na niego z niedowierzaniem i pytam, czy naprawdę sądzi, że porządny człowiek mógłby wyjąć matce z dzieckiem z torby portfel. On mówi, że przecież mówi „porządny złodziej” a nie „porządny człowiek”. Aha. Pani policjantka spisuje zeznania, opowiadam wszystko, mówię co w tym portfelu było, w końcu ona pyta: a dowodu rejestracyjnego nie ukradli? Nie – odpowiadam szczęśliwa – bo nie wzięłam z domu (ile szczęścia jednego dnia!). Potem pyta: czy na targu jest monitoring. Odpowiadam, że nie wiem. Wpisała: „nie wie, czy na targu jest monitoring”. Przychodzi przełożony, elegant w stylu casual, czyta, mówi, że w porządku. On chyba też nie wie, czy na targu jest monitoring. Milion minut później (najdłużej trwa drukowanie) wychodzę. Wracam do domu. Dzwonię jeszcze do banku, żeby zastrzec dowód. No nic. Jest piątek. W poniedziałek wszystko pozałatwiam. Dobrze, że mam truskawki.
W poniedziałek rano maluję się i jadę zrobić fotografię. Wkurza mnie zawsze, że potrzebna jest jedna, a dają mi 4, więc cieszę się, że teraz wykorzystam dwie. A NIE! Do prawa jazdy i do dowodu potrzebne są dwie zupełnie różne. Tzn. do dowodu en face, a do prawa jazdy kilka stopni muszę tę głowę jednak obrócić. Obiektywnie rzecz biorąc – dla celów identyfikacyjnych mnie jako obywatelkę – nie ma różnicy. Dla mojego portfela, którego nie mam, jest to różnica 100% – zamiast 25 zł za 4 zdjęcia muszę zapłacić 50 zł za 8 zdjęć. No nic.
Dzwonię do Wydziału Transportu i Komunikacji, żeby zapytać czego tam potrzebują ode mnie. „Fotografii i jak ukradli pani dowód to jeszcze zaświadczenia o meldunku”. Super, wszystko załatwiam w jednym okienku UMiG, tylko muszę zapłacić w kasie za meldunek 17 zł. Dowód za darmo. Na meldunek nie jestem zła, bo skradziono mi już nowy dowód, w którym nie ma adresu, więc meldunek za 17 zł tak czy siak musiałabym wyjąć. Pani puszcza priorytetem dowód, bo przecież nie mam żadnego dokumentu. Tu taka dygresja. Wyrabiam drugi dowód w czasie trzech miesięcy w UMiG Piaseczno i te panie są tam takie miłe i do rany przyłóż, że normalnie wraca wiara w ludzi. Dziękuję Paniom.
W Wydziale Transportu i Komunikacji okazuje się, że muszę jeszcze zapłacić za prawo jazdy 100 zł i 50 gr. Pani mi nie powiedziała, a ja niestety za często tych praw jazdy nie wyrabiam, to nie wiem (wiedziałam tylko, że dowód jest za darmo, poszłam więc tym tropem). No nic. Nie mam. Karty też nie mam, bo mi ukradli. To wracam do domu. Przelewam na konto ojca mych dzieci, biorę od niego kartę, wyciągam w bankomacie więcej, bo przecież nie mogę w sklepie płacić jego kartą, poza tym wypada mu ją oddać. Wracam do Wydziału Transportu i Komunikacji. Pytam w kolejce kto ostatni do pokoju 9. Rezolutna pani odpowiada, że wszyscy. Pytam więc, kto jednak jest ostatni. Pani wesolutko odpowiada, że ja... W głowie mojej pojawia się zwrot, którego używa moja córka kiedy naśladuje odgłos paszczowy konia – AAAAHAHAAAA. No ale nic nie mówię.
Kocham ten kraj. Tylko nie wiem, czy on kocha mnie.
Napisz komentarz
Komentarze