Wiele wskazuje na to, że jesienią na co większych rynkach naszych miast i miasteczek powstaną stosy, na których będzie się palić czarownice. Wreszcie powrócimy do medycyny, tej właściwej medycyny, i kobiece przypadłości znowu będzie się leczyć świeżym, polskim mchem z polskich lasów.
I dobrze, po co nam te zachodnie wynalazki medyczne, skoro tyle dobra może medycynie dostarczyć polska łąka i las. Mamy również obiecane, że nasz kraj spłynie mlekiem i miodem już za kilka miesięcy. Nie będziemy mieć już żadnych kłopotów, pieniądze na wszystko się znajdą i to w takich ilościach, że naddatek będzie rozdawany na prawo i lewo. Dobrze będzie, to pewne. Ale że ja niecierpliwy bardzo jestem, to miałem dość i wybrałem się na wakacje. Pojechałem samochodem na nasze polskie Mazury (chyba polskie Mazury, co? Czy już sprzedane holenderskim plantatorom?!). Wstrząśnięty byłem (ale nie zmieszany), patrząc na Polskę w ruinie. Te wszystkie drogi jakieś takie gładkie, jakby nikt na nich nie położył polskiego asfaltu. I bieda, wszędzie bieda... do tego stopnia, że we wsiach położyli chodniki (pewnie nie mają już bydła, więc te błotniste trakty przestały być potrzebne) i wszędzie czysto i schludnie. A widział ktoś kiedykolwiek wieś, w której są krowy, świnie i żeby placków na trakcie nie było? To dowód oczywisty, że wieś umiera, a chłopi aż piszczą z biedy. Na każdym dachu jakaś tania blacha albo inna dachówka zamiast słomy, którą jak wiadomo powszechnie są pokrywane luksusowe chałupy w Anglii. Niestety, nas już na słomę nie stać. Gdy w końcu dojechałem do domu moich przyjaciół, którzy zaprosili mnie do siebie, stanąłem jak wryty. Kiedyś ta chałupa była czymś, co rzeczywiście można było nazwać prawdziwą wsią. Dach się walił i przez dziury wlatywały gołębie i zdrowy mazurski wiatr, a przecież wszyscy wiedzą, że powietrze jest tam tak zdrowe, że po prostu leczy. Dziś już nic z tego. Chałupa zadaszona, z kominkiem, wszystkie media włącznie z internetem doprowadzonym do wsi światłowodami. Bez sensu, zabić mnie chcą? Przez cały pobyt nie używałem internetu, film wieczorem obejrzałem może z dwa razy, a wiadomości z kraju i zagranicy w ogóle mnie nie interesowały. Trochę mi wstyd było, bo gdzieś tam daleko nasi niezwykle mądrzy politycy codziennie się starają, by nam wtłoczyć do głów te mądrości, a ja nie korzystam. Jednak zwalczyłem w sobie wstyd i wziąwszy łódeczkę, popłynąłem wędkować na jeziorze, do którego miałem dobre trzysta metrów z ogonkiem. I znowu wstrząs. Jezioro czyste co bezspornie świadczy o bardzo kiepskiej kondycji naszego przemysłu. Nie znalazłem ani jednej rury odprowadzającej ścieki, a więc przemysł zbankrutował ostatecznie i ci wszyscy biedni ludzie z pewnością są bez pracy. I wcale się nie dziwię, że dookoła mnie aż tylu turystów z kraju i zagranicy. Jest lato, trzeba jakoś przeżyć, a w mieście przecież też bieda. Tu przynajmniej można się wyżywić – a to rybę złowisz bracie, w lesie najesz się poziomek, jeżyn i jagód, więc da się jakoś doczekać do jesieni. A ludziska korzystają z tego masowo, zarówno przy pomostach, jak i na samym jeziorze cała masa dłubanek z żaglami – ludzie łowią ryby i inne takie, bo przecież nie pływają tam ot tak, dla rozrywki! Oznaki biedy można dostrzec dosłownie na każdym kroku. Niech mi ktoś powie – czy normalni ludzie siedzieliby wieczorami przy ognisku, kominku czy świecach, gdyby stać ich było na używanie elektryczności? Bo elektryczność tam wszędzie jest, już Lenin wspominał jak ważną sprawą jest elektryfikacja wsi, więc... jest. Ale ci biedni ludzi wolą ogień, bo zwyczajnie nie stać ich już na nic. Nie wiem tylko dlaczego tacy zadowoleni, przecież do października, kiedy ta bieda wreszcie się skończy, jeszcze kilka ciężkich miesięcy.
Najbardziej jednak wkurzający są ci turyści z zagranicy, którzy przyjeżdżają tu (powiedzmy to wreszcie głośno i wyraźnie) wyłącznie po to, by nacieszyć oczy naszą biedą, zrobić sobie selfie na tle zrujnowanego hotelu „Gołębiewski”, gdzie średnia cena pokoju oscyluje w granicach 535 zł za dobę. By napawać się radością z widoku tysięcy dłubanek z żaglami, gdzie indziej (niesłusznie przecież) nazywanych jachtami. Przyjeżdżają, by najeść się polskiego jedzenia, które jest z wiadomych powodów (nędza panie, nędza) bardzo proste i tanie. I niech się spieszą, bo tanie produkty zniknął za chwilę po wprowadzeniu nowych podatków dla tych krwiopijców z supermarketów okradających nas na każdym kroku. Nas będzie na to wszystko stać, a krwiopijców nauczy się moresu. Cieszę się, poważnie – wreszcie rząd będzie ręcznie sterował gospodarką, handlem, a nie jak dotychczas będzie on pozostawiony na pastwę tzw. wolnego handlu i wolnego rynku. A już najbardziej mnie cieszą zapowiedzi, że rząd weźmie się za mnie. Do tej pory łaziłem po świecie całkiem ogłupiały przez zagraniczne media (kłamią dranie), ale już za chwilę rząd mi wyjaśni, co mam jeść, pić, co oglądać, a czego nie, powie mi, jak mam się zachować, o czym myśleć i z kim się zadawać, bo to kto jest „prawdziwym polakiem”, a kto nie jest, będzie mi raz na zawsze i ostatecznie wyjaśnione.
Napisz komentarz
Komentarze