Jeśli ktokolwiek liczył, że wakacje rozładują korki wokół Piaseczna, to się grubo mylił.
Korki na drodze odczłowieczają. Za mocno powiedziane? Nie, właśnie tak jest. Ten proces odnosi się do większości kierowców. Korki odzierają powoli i po kawałku z każdej dobrej ludzkiej cechy. Odbierają cierpliwość, rozsądek i kulturę.
W korku widać wszystko jak na dłoni. To takie terenowe socjologiczno-kulturowe badanie, kiedy pod lupę bierze nas kierowców jakiś naukowiec. Extremum zachowań. Wszelakich zachowań – od spokoju, po chamstwo, od życzliwości po sobkowatość.
Korek rządzi naszymi emocjami i zakłada nam maskę złośliwego i wściekłego kierowcy. A z tej maski wykluwają się wredne zachowania. Kiedy na nie patrzę, myślę – kurczę pozabijamy się nawzajem… Bezwzględnie, konsekwentnie i cynicznie.
O powszechnym wzajemnym szacunku kierowcy dla kierowcy można tylko pomarzyć. Policja, mandaty i upomnienia tego za nas nie załatwią – nie naprawią naszej kultury. Sami się przecież prosimy o kary. Wolałabym jednak zatrzymać ten rozwijający się pakiet mandatów. Dla mnie edukacja stoi nad karami znacznie wyżej. Mówmy i analizujmy, jak fatalnie kierowcy zachowują się na naszych drogach. Może coś się z tego urodzi dobrego.
Pierwszy dzień wakacji. Poniedziałek 29 czerwca. Jest 9.55, kiedy próbuję wjechać na obwodnicę Piaseczna. Jadę do Warszawy.
No i pat. Stoję na mostku i stoję. Widzę przed sobą sznur samochodów z włączonym lewym kierunkowskazem. To ci kierowcy, którzy próbują skręcić do Piaseczna. Z naprzeciwka fala samochodów. Nikt nikogo nie przepuszcza. Wszyscy posłusznie stoją. Komuś nagle puszczają nerwy i próbuje wymusić pierwszeństwo na skręcie. Pisk hamulców i chamskie odzywki sypiące się z otwartych okien samochodów. Towarzyszą im niecenzuralne gesty. Nie daję się w to wciągnąć. Patrzę na zegar na desce rozdzielczej samochodu. Minęły już trzy minuty, odkąd nacisnęłam hamulec. Zaczyna się to, czego nie znoszę. Słyszę pierwszy klakson. Za chwilę odzywają się kolejne. Wychylam głowę przez okno. Widzę, że wielu kierowców za mną robi to samo. Powoli ruszam. Przejeżdżam około 20 metrów. Zmienia się kąt widzenia. Przede mną jest kilka TIR-ów, które skutecznie ograniczają widoczność. Mija kolejna minuta, kolejna i kolejna. Wreszcie… Teraz sukces, bo przejeżdżam około 100 metrów. Mijam trefny skręt do miasta i wreszcie mój licznik wskazuje 40/h. Radość chwilowa. Gasi ją kolejny zastój. Aby nie przedłużać tej skądinąd znanej każdemu kierowcy dojeżdżającemu do Warszawy historii, powiem tylko, że przebycie odcinka obwodnicy od zjazdu do miasta i do ulicy Chyliczkowskiej zajęło mi 25 minut. Jest to odcinek mierzący ok. 1 km i 200 metrów. Ci, którzy znaleźli się tam godzinę lub dwie wcześniej musieli poświęcić na przebycie tej trasy prawie 50 minut! No i co? Mamy być wiośniani i radośni, uprzejmi i koleżeńscy? Powinniśmy, ale nie jesteśmy.
Kiedy słyszę, że jest za dużo samochodów, że można dojeżdżać do Warszawy autobusami i pociągiem, to od razu wszystko we mnie krzyczy. To spychologia – szukanie winnych nie tam, gdzie trzeba.
A może ci którzy to mówią spróbują zmieścić się do pociągu i autobusu przed i o 7 rano?
Wiem, że Polacy po latach motoryzacyjnego głodu kupują i kupują samochody. Gołym okiem widać, ile ich z roku na rok przybywa. Ludzie chcą tego, więc to robią. Tłumaczenie w stylu „ sorry taki mamy klimat” jest kompletnie nie na miejscu. Czas z tym skończyć, choć musimy mieć świadomość, że cywilizacja zalewa nas ogromem gadżetów w tym samochodów i zmuszeni będziemy w końcu przyjąć różne ograniczenia. Ale coś za coś.
Wpierw trzeba stworzyć optymalne warunki, a potem gdy nie zadziałają, wprowadzać ograniczenia w ruchu drogowym. Restrykcje pro bono – takie jak przemienne wjeżdżanie do miast w zależności od tego, czy tablica rejestracyjna jest parzysta, czy nie, mogą istnieć wtedy, gdy są porządne drogi.
Wzmożenie ruchu na niewydolnych ciągach drogowych, to wzrost wypadków. Poprosiłam piaseczyńskich Policjantów z Wydziału Ruchu Drogowego KPP o wskazanie takich wypadkowych i newralgicznych punktów w naszej okolicy. Okazało się, że jest ich aż 12. Proszę spojrzeć na mapę i wbić sobie do głowy te trefne miejsca. Zapamiętajmy je i tam zdejmujmy nogę z gazu i zachowujmy się jak ludzie… Jest takie miejsce zaraz za ul. Okulickiego na wysokości salonu z samochodami, gdzie kierowcy pokazują, kim są naprawdę. To słynne przejście dla pieszych, którzy często wbiegają na pasy bezmyślnie, bo właśnie do przystanku dojeżdża autobus. Do tego punktu dojeżdżam zawsze powoli, by mieć szansę natychmiastowego zatrzymania się przed przejściem. Dziesiątki kierowców właśnie w tym miejscu, kiedy ja już stoję, śmiga koło mnie dociskając gaz do dechy, bo właśnie uwolnili się z korku. Cierpnę, gdy to widzę, bo na pasach w tym momencie jest człowiek. W ciągu ostatnich 6 miesięcy z tego między innymi powodu doszło do 18 tzw. zdarzeń drogowych. Takich niebezpiecznych miejsc dla kierowców i pieszych jest wiele. Te najbardziej newralgiczne są przy ulicach: Orężnej, Kościuszki, Okulickiego i Wojska Polskiego.
Tylko w czerwcu w naszym regionie były 52 kolizje. Pomyślmy: te sytuacje przekładają się na 52 problemy, wydatki i nerwy, niekiedy łzy. 52 sprawy w urzędach, u ubezpieczycieli, 52 wyjazdy policji. Ile to pieniędzy? Czy ktoś się pokusi, by to policzyć?
Niektórzy mówią, że w korkach rzadko dochodzi do wypadków. Z tym bywa różnie. I tu zaczynają się nasze kolejne grzechy. Nie raz cierpłam na widok w lusterku, w którym wyraźnie odbijała się twarz esemesującego w czasie jazdy kierowcy, albo trzymającego przy uchu telefon. W korku rozmawia się przez telefon, czyta gazetę i przewraca papiery. Oszaleliście? Wystarczą ułamki sekund nieuwagi, by doszło do tragedii. Potem strażacy wycinają ofiary z samochodu. Myślimy, że nas to nie dotyczy, że się nam uda. Bzdura. Mam poczucie, że co trzeci kierowca używa telefonu w czasie jazdy. Nasza Powiatowa Policja z tego powodu od stycznia do czerwca ukarała za to 52 kierowców. Inni mieli „ szczęście”? A może kubeł zimnej wody by się im przydał?
Znów wracam do mojej teorii – w 70 procentach winne są korki. Kiedy człowiek już się od nich uwolni, to zaczyna się dociskanie gazu do dechy i … ba bach… Wypadek. Zawsze znajdzie się taki pobudzony, który chce nadrobić korkowe straty. Reszta przyczyn – to bezmyślność, stępiona wyobraźnia i brawura.
Korki to temat nad wyraz wstydliwy. Dla każdej władzy oczywiście. Świadczy o nieudolności i braku wyobraźni. Dlaczego nie można sobie choć trochę poradzić z korkami? Władze odpowiadają zawsze: za dużo samochodów, kierowcy jeżdżą źle, nie mają opanowanej techniki jazdy – za wolno ruszają spod świateł. Są nieuprzejmi dla siebie i nie wpuszczają się metodą na suwak. Policja dorzuca, że rządzi na drogach nietolerancja. Niektórzy mówią, że kierowcy z tablicą WPI są wyjątkowo niekulturalni. Dlaczego zasłużyliśmy na taką opinię?
Ale tak z ręką na sercu, najwięcej winy powinni wziąć na siebie ci, którzy odwlekają w nieskończoność budowę przelotowej trasy w stronę Góry Kalwarii; nie myślą o zbudowaniu bezkolizyjnych i skierowanych na specjalny pas skrętów w lewo.
Jakieś 10 lat temu widziałam gotowy plan rozbudowy nowoczesnych tras wokół Piaseczna. Co z tym planem? Już słyszę znany wykręt – wytrych – „ przecież brak pieniędzy”.
Szanowni Panowie – Starosto i Burmistrzu, zacznijcie lobbować na rzecz budowy porządnych bezkolizyjnych dróg. Możecie nie widzieć tego problemu w całości, bo w Piasecznie kończy się wasza trasa do pracy. A za Piasecznem kolejny drogowy horror, zgotowany tym, którym nie możecie dać pracy w Piasecznie i muszą dojeżdżać codziennie do Warszawy.
Tym wywodem nie rządzi naiwność. Zdaję sobie sprawę, że korków nie zlikwidujemy, ale możemy je rozluźnić w znacznym stopniu.
Kiedy wyjmie się korek z butelki, ciecz w niej zawarta swobodnie spływa do szklanki. Co zatem zrobić, by odetkać drogowe korki i żeby samochody płynęły swobodnie?
Jeśli nie popłyną, korki w nas pozabijają wszystko.
Prosimy, wyznaczcie miejsca, które Waszym zdaniem są kolizyjne i nieznośne drogowo. Będziemy wspólnie tworzyć mapy drogowych zagrożeń. Przysyłajcie swoje uwagi pod adres: [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze