To nie był poród!

To nie był poród!

Taka sytuacja. Jestem na basenie z córką. Przebieram się (pilnując wszędzie włażącego małego huncwota).

Obnażam brzuch. Pani obok dostrzega bliznę. Jak? Nie mam pojęcia, bo fałd tłuszczowo skórny po moich prawie 7-kilogramowych bliźniętach trochę ją przysłania. No ale dostrzegła i rzekła: „Oooo! Rodziła pani przez cesarskie cięcie? Hohoho, to pani NIE WIE co to znaczy poród”. Słyszałam już, że taka opinia o tym zabiegu panuje. Odpowiadam, że córkę rodziłam 18 godzin naturalnie, a to blizna po moich całkiem świeżych bliźniętach. Na co pani z szacunkiem: „A to przepraszam” i poszła.
No to jako że urodziłam tak i tak, to Wam opowiem, jak jest tak, a jak tak. Pominę krew, morze krwi i inne takie.
Po raz pierwszy trafiam do szpitala w Halloween 2013. Przebrana za dynię (założyłam pomarańczową bluzę) jadę z przyszłym tatą na imprezę. Termin porodu mam następnego dnia. Wstępuję więc do szpitala na KTG (monitorowanie płodu), bo się moja córka za mało tego dnia ruszała. Położna mówi, że muszę już zostać w tym szpitalu, bo coś jej nie pasuje w zapisie, może się pępowina okręciła. Pobladłam i zgodziłam się na wszystko. Zostaję. Rodzę 8 dni później. Wody odchodzą o 20.00, o 22.00 rozpoczynają się skurcze. Noc spędzam na zmianę – pod prysznicem i na piłce. Skurczu, leżąc na płasko, nie jestem w stanie znieść. Pod prysznicem wiję się z bólu, położna wchodzi co chwila, sprawdza czy wszystko ze mną w porządku. Po 4 godzinach kategorycznie każe mi wyjść. Tak więc wracam na piłkę. Okazuje się, że można zasypiać na 20 minut między skurczami na piłce. Trzeba ją tylko zablokować łóżkami i szafeczką. O 8 rano lekarz stwierdza, że należy mi się już porodówka. O 12.00 wybłagałam darmowe znieczulenie zewnątrzoponowe, choć zapłaciłabym wówczas za nie nawet i 1 000 zł. Przyszły tata idzie na kebab. Ja włączam sobie muzykę i tańczę z kroplówką oraz spaceruję po korytarzu. Każdy skurcz, który do tej pory był nie do zniesienia, odczuwam jak miniorgazm. No jest cudownie. Przez dwie godziny. Potem znieczulenie przestaje działać. Jest jeszcze gorzej. Rodzę o 16.30. Wszyscy są dla mnie mili, wszystko mi tłumaczą, od razu po porodzie zostawiają nas we troje, przygaszają światło, w tle gra muzyka, którą sami sobie nastawiliśmy. Nic już nie czuję. Przytulam MOJE DZIECKO. W ramach NFZ. Chociaż nie śpię już kilkadziesiąt godzin, czuję się wyśmienicie. Trochę boli, ale szybko przestaje.
16 miesięcy później. Trafiam do szpitala z powodu zbyt wysokiego ciśnienia. Urosło tak tydzień wcześniej. Dostaję tabletkę. Jest piątek. W poniedziałek dostaję już 5 tabletek, a ciśnienie rośnie. Pan ordynator przekonuje mnie do porodu naturalnego. Mówi m.in. że ciśnienie zbijają farmakologicznie (odpowiadam, że nie bardzo im to wychodzi, bo ja dostaję coraz więcej tabletek, a ono jest coraz wyższe). Potem pada zdanie, po którym podpisałam, że NIE ZGADZAM SIĘ NA PORÓD NATURALNY: „Ten drugi, chociaż jest ułożony pośladkowo, to będzie pani trzeci naturalny poród, to on pani wypadnie, pani się nie boi”. Podpisałam, ale to 37 tydzień, muszę poczekać, aż poród się zacznie. No więc zaczyna się już wieczorem. Trzymam telefon, żeby zadzwonić po tatę dzieci. Położna ma mi dać znać, kiedy zadzwonić. Ma być pięknie. Mam być znieczulona miejscowo, od razu zobaczyć dzieci, tata ma je kangurować. Leżę w pozycji siedzącej podłączona do KTG. Trzy godziny. Nade mną wisi zegar. więc wiem. 4 rano. Wpada położna. Krzyczy, że szybko, rozbiera, pokazuję telefon, krzyczy, że nie teraz, sadza na wózek (nago), biegnie ze mną przez korytarz, wjeżdżamy na salę operacyjną, ZIMNO, krzyczy do kogoś, żeby SZYBKO BO. TO BLIŹNIAKI, pani anestezjolog mówi, że musi zrobić znieczulenie ogólne, pytam dlaczego...
8 rano. Budzę się. Sala pooperacyjna. Boli mnie wszystko (WSZYSTKO!). Proszę położną, aby pomogła mi znaleźć telefon. Wchodzi lekarz. Rzuca, że dzieci są zdrowe. Telefon mam pod poduszką. Dzwonię do taty dzieci. Ledwo mówię: „dzieci się urodziły, musisz przyjechać i je zobaczyć, ja ich nie widziałam, musisz się dowiedzieć, co się stało”. Nie może do mnie wejść. Przez telefon mówi mi, że chirurg, który mnie operował, twierdzi, że wszystko było ok. To uczucie, kiedy się wie, że coś poszło nie tak, choć wszyscy mówią, że było ok, męczy mnie jeszcze dwie doby. Zdjęcie dzieci dostaję na telefon o 14.00. Dzieci dostaję o 15.00 na chwilę. Są takie piękne! O 20.00 zaczynają mnie uruchamiać, BOLI – rodziłam niedawno naturalnie, kurna, znam skalę bólu, BOLI JAK CHOLERA. O 6 rano teoretycznie jestem uruchomiona. O WŁASNYCH siłach idę korytarzem do sali obok. Brawo ja! Po dwóch dniach spotykam położną, która zawiozła mnie do sali operacyjnej. Pytam, co się stało, że dostałam znieczulenie ogólne. Mówi, że wszystko było w porządku, ale (ALE?) „drugiemu” spadało tętno. Wszystko jednak poszło jak trzeba. Czuję ulgę. To straszne uczucie ulatnia się. Ciało jednak boli dalej. Za ketonal dziękuję – i tak nie działa. Poboli jeszcze dwa tygodnie, potem poboli już troszkę mniej. 5 dni później wychodzę, ale jeszcze przez tydzień przyjeżdżam do szpitala, bo mi się coś sączy z rany i tak codziennie muszą to sprawdzać. Wozi mnie tata. Nie wiem, czy mogłabym prowadzić samochód, ale wiem, że jakbym musiała zaparkować dalej niż pod wejściem, to bym za nic nie doszła na oddział. Nie, to nie było powikłanie, to się czasem zdarza. Nie chcę więc wiedzieć, jakie mogą być powikłania po cesarskim cięciu. Wiem za to, że według sporej części matek rodzących naturalnie, TO NIE BYŁ PORÓD.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama