Reklama

Sąsiedzi, czyli napad w Skolimowie

Idący drogą w kierunku stacji kolejki wilanowskiej w Skolimowie Roman Grzęda zobaczył na moście obok młyna Reglów dwie sylwetki – dziewczynę i młodego mężczyznę. Para na jego widok szybko umknęła. Nocny przechodzień za chwilę usłyszał dochodzące z młyna wołania o pomoc. Ciszę nocną wypełniły dźwięki nadjeżdżającego od strony Warszawy pociągu kolejki wilanowskiej. Pociąg wjechał na stację około godziny 22.00. Z pociągu wysiedli Stanisław i Maria Reglowie właściciele młyna w Skolimowie i ich najstarsza córka Stefania Pytlewska. Ten moment opisze w swoich pamiętnikach szef Policji Państwowej Ludwik Kurnatowski, doświadczony policjant, pisarz, autor wielu kryminalnych historii, których kanwą są prawdziwe wydarzenia. Kurnatowski w 1922 r. poprowadził śledztwo w sprawie koszmarnego morderstwa w Skolimowie.

5 lutego 1922 r. Urząd Śledczy stołecznego miasta Warszawy o godzinie 8 rano został powiadomiony przez Komendę I Okręgu Policji Państwowej o dokonanym 4 lutego wieczorem w okolicach Warszawy we wsi Skolimów bandyckim napadzie na dom młynarza Stanisława Regla. Zamordowano pięć osób, a dwoje raniono. Po przybyciu do Skolimowa oczom policjantów ukazał się przejmujący widok. Mieszkanie, składające się z trzech pokojów i kuchni, wyglądało jak po przejściu barbarzyńców. Szafy porozbijane, sprzęty połamane, pościel i rzeczy porozrzucane, a na podłodze w pokoju leżało pięć trupów z wyrazem przerażenia zastygłym na twarzach. Ten wyraz świadczył o mękach, w jakich ginęły ofiary. Kurnatowski pisze: „Wszystkie trupy miały otwarte oczy i rozchylone usta, znać, że do ostatnich chwil konania wzywały pomocy”. Zginęli: Antoni Regiel, brat właściciela młyna lat 54, Zofia Regiel, córka właściciela lat 18, Aleksander Kraszewski, kominiarz lat 42 i dwaj czeladnicy Orzechowski i Winiarek. Antoni Regiel miał połamane ręce i nogi, Zofia sine od tortur ciało, liczne rany zadane sztyletem i połamane ręce i nogi. W domu znajdował się jeszcze mały chłopiec syn Reglów, ich córeczka, służąca Błachowiczowa i korepetytor dzieci. Ocaleli, gdyż zdołali uciec i schować się przed bandytami. 10-letnia dziewczynka zagrzebała się w pościeli na łóżku, chłopczyk wszedł pod łóżko. Do chłopca bandyci strzelali, płakał, dostał postrzał w twarz, mimo to ocalał. Ranny korepetytor pan Małek udawał nieżywego. Początkowo policja była pewna, że ocaleni z tej przerażającej rzezi mieszkańcy młyna pomogą ująć morderców, ale okazało się, że świadkowie mają bardzo mało do powiedzenia, jeśli chodzi o rysopisy bandytów. Bandyci weszli do domu przez okno około godziny 20.15, od razu byli bardzo agresywni, niezadowoleni ilością łupów torturowali Zofię i Antoniego, pijani strzelali bez opamiętania. Uciekli przed 22.00, prawdopodobnie wsiedli do pociągu i odjechali. Bandyci nie zostawili śladów, które mogłyby pomóc w ich identyfikacji i być podstawą do aresztowań. Policja prowadziła czynności śledcze, ale przełom w śledztwie nie następował.

Świadkiem, który wniósł sporo do sprawy, był Roman Grzęda, nocny przechodzień. On w sylwetkach młodych ludzi stojących na moście rozpoznał Kazimierza Krasnodębskiego, syna miejscowego gospodarza Franciszka Krasnodębskiego. Kazimierz podczas przesłuchania zeznał, że przechodził koło młyna przypadkowo. Kłamał. Krasnodębscy byli sąsiadami Reglów i początkowo mogło się wydawać, że nie było nic podejrzanego w obecności Kazimierza w tym miejscu i w tym czasie. Ot, zwyczajna randka z dziewczyną. Podejrzenie padło jednak na Franciszka Krasnodębskiego, gdy zaczęto analizować inny napad, który miał miejsce tego dnia w Skolimowie. Otóż na dwie godziny przed wydarzeniami w młynie napadnięto na mieszkańców willi Zofiówka, należącej do warszawskiego bankiera Flauma. Do tej willi sprowadził się 4 lutego przybyły z Ameryki brat właściciela willi Maurycy Flaum wraz z żoną, dziećmi i boną. Okoliczności tego rabunkowego napadu były następujące: O godzinie 19.00 zamaskowani ludzie zjawili się u stróża willi i kazali zaprowadzić się do ,,Amerykanina“. Sterroryzowany stróż przyprowadził bandytów, którzy pod groźbą zastrzelenia zażądali wydania dolarów i biżuterii. Przerażeni Flaum i domownicy, nie stawiając oporu, wydali pieniądze, biżuterię i futra. Po otrzymaniu tego, co żądali, bandyci biesiadowali, pili alkohol, jedli czekoladki i pomarańcze, wyraźnie zadowoleni z tego, co zrabowali. Sprowadzili wszystkich domowników do piwnicy i zamknęli ich tam wraz ze stróżem i jego córkami i uciekli.

Policja skojarzyła ten napad z napadem na rodzinę Reglów. Dlaczego? Ponieważ w opisie obu dramatycznych sytuacji przez świadków zdarzeń padło nazwisko Krasnodębskich. Franciszek Krasnodębski, na polecenie właściciela Zofiówki pana Flauma, rankiem feralnego dnia przewoził rodzinę z Ameryki z pociągu do willi. Krasnodębski znał teren, wiedział, że Zofiówka zimą jest otoczona niezamieszkanymi pensjonatami i stoi samotna w lesie. Policja wysłała wywiadowców, którzy mieli obserwować teren i analizować kontakty sąsiedzkie. Z opisu zachowania bandytów wysnuto też wniosek, że w napadzie musieli brać bracia Walenty i Teodor Góralscy. Byli to wyjątkowo okrutni, znani policji bandyci, mający na sumieniu wiele napadów, szczególnie na młynarzy. Polecono ich zatrzymać, ale ujęcie nie było łatwe. Doskonałym posunięciem w działaniach policji było zatrzymanie w areszcie kochanek Józefa Laudańskiego i Walentego Góralskiego oraz Lidii Fabisiak „damy” o ksywie „Matka”, rządzącej światem przestępczym Mokotowa. Przegląd grypsów i praca wywiadowców doprowadziły śledztwo do końca.

I tak inicjatorem napadu na młyn Reglów był Tadeusz Krasnodębski, który mając rodzonego brata w Skolimowie, Franciszka Krasnodębskiego, właściciela zagrody tuż przy młynie Regla, wpadł na pomysł napadu na młyn. Umówił się z bratem, że ten da schronienie i punkt obserwacyjny bandytom. Krasnodębski zebrał bandę, składającą się z braci Teodora i Walentego Góralskich, Józefa Laudańskiego, Gnoińskiego i Rybickiego, przyprowadził ich do Skolimowa i umieścił ich u Franciszka Krasnodębskiego. Tego samego dnia Franciszek Krasnodębski był wynajęty przez inż. Flauma do pracy w Zofiówce i przekazał siedzącej u niego w domu grupie rzezimieszków informacje o majątku Amerykanów. Bandyci natychmiast z tej wiedzy skorzystali.

Przestępców ujęto lub zostali zastrzeleni, jedynie Walenty Góralski został ujęty dopiero w grudniu 1922 roku, rozstrzelany w styczniu 1923 roku.

Treść artykułu napisana na podstawie wspomnień Ludwika Kurnatowskiego.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama