Muzeum Techniki im. Władysława Drybsa, w którego zbiorach jest ponad dwadzieścia wyjątkowych aut, to przede wszystkim niezwykli ludzie – ojciec i syn, którzy wybrali się warszawą 203 kombi na rajd po Rumunii. I wrócili.
Warszawa 203 kombi z 1968 roku trafiła do kolekcji Muzeum w zimie. Również w zimie Aparatos, dyrektor Muzeum Motoryzacji i Techniki w Ligocie, zadzwonił do Radka Brzozowskiego i zapytał, czy ten chce pojechać z nim do Rumunii, warszawą. Radek chciał, tyle że warszawa stała wówczas na jego podwórku bez silnika. Udało się jednak do czerwcowego startu doprowadzić samochód do stanu używalności.
Pierwsza przygoda miała miejsce dzień przed wyjazdem z Zalesia. Przy tankowaniu okazało się, że zbiornik na paliwo jest dziurawy. Radek zakleił zbiornik i 6 czerwca ruszył do Krakowa, skąd startowała Caravana Go Romania. Druga przygoda miała miejsce już w okolicy Prażmowa, gdzie wystąpiły problemy z zapłonem. Udało się jednak pojechać dalej. Jednak za Grójcem, w okolicy Białobrzegów, rozerwał się przegub na wale. Tata, Wojciech Brzozowski, odholował Radka do domu. Większość osób zostałaby tam, jednak większość w ogóle nie wybierałaby się ponad pięćdziesięcioletnią warszawą na rajd po Rumunii.
Radek zamontował wał z jednego ze swoich żuków, tata odebrał wał z innej warszawy, stojącej akurat u blacharza i z „nowym” oraz drugim, zapasowym wałem o trzeciej rano ruszyli do Krakowa.
Stamtąd, z innymi uczestnikami, pojechali trasą, którą kilkadziesiąt lat temu Polacy podróżowali na wakacje. 850 km dalej dotarli do Satu Mare w Rumunii.
– Następny dzień zaczęliśmy od wizyty w prywatnym muzeum dacii, gdzie uczestniczyliśmy w lokalnym spotkaniu klubu – opowiada Radek Brzozowski. – Kolejnym punktem była Marghita, tam w asyście policji odbyliśmy paradę ulicami miasta oraz uczestniczyliśmy w spotkaniu z burmistrzem, który to raczył nas własną palinką (tradycyjny rumuński alkohol – przyp. red.).
W Arad w warszawie strzelił wąż od hamulców.
– Mieliśmy problem z częściami. Pomógł nam Ota, kolega z rajdu, z którym jeździliśmy po mieście jego oltcitem (kultowe auto, rumuński citroen – przyp. red.) i szukaliśmy sklepów lub tokarzy. Na szczęście z pomocą przyszedł Michał, inny kolega z rajdu, i pożyczył nam łącznik, dzięki któremu jakoś połataliśmy te hamulce – relacjonuje Radek. – Pojechaliśmy dalej do Timoszoary, gdzie poważnie zaczęliśmy myśleć o zakupie dacii, wywiesiliśmy na naszym aucie kartkę, organizator powiedział, że to jest ok.
W Lugoj powitał ich burmistrz rockman, tam też zjechali warszawą po schodach. W Caransebes zaparkowali na deptaku, gdzie całą noc auta dozorowała policja. Następnego dnia przy samochodach odbyło się spotkanie z władzami i pokaz tańca lokalnej grupy.
– Pewna miła starsza pani podeszła do nas ponieważ zobaczyła ogłoszenie o chęci zakupu dacii. Nie znamy rumuńskiego, więc zawołaliśmy jedną z organizatorek. Okazało się, że owa pani ma dacię z początku produkcji, auto zostało po mężu, oczywiście chcieliśmy iść je obejrzeć, ale zjawił się organizator, który wcześniej obiecał nam pomoc w zakupie wozu. Oznajmił mi, że auto jest stare, nie ma papierów i na pewno jest niesprawne. Kazał iść na obiad. Po obiedzie przyjechał pochwalić się zakupem dacii, która była rzekomo niesprawna i nie miała dokumentów. Organizator podkupił mi samochód!
Rajd dotarł do Drobeta Turnu-Severin, następnie do Primarii, gdzie udzielili wywiadów na tle warszawy jako najstarszego auta rajdu. Później do Orsovej i Krajovej, gdzie spotkali się z polskimi żołnierzami stacjonującymi w ramach NATO, a gdzie kiedyś produkowano oltcita. Odwiedzili prawosławny klasztor Manastirea Lainici, zatrzymali się w górach Retezat koło Hateg i ruszyli w drogę do domu, przez góry.
– Trafiliśmy tam na obłędne remonty i straszną temperaturę, jechaliśmy przez Oradeę Agttelek Miszkolc, Debreczyn, Poprad. W drodze do Popradu było strasznie. Ciemna noc, światła nie doświetlały nam zakrętów, a agrafek było co niemiara, w dodatku hamulce zaczynały nam mocno nie domagać. O 2 w nocy dotarliśmy do Chabówki, a hamulce wylały... Tam zostawiliśmy warszawę, ale nie dlatego że się zepsuła, tylko pod koniec lipca braliśmy udział w Parowozjadzie – opowiada Radek.
Wrócili. W dodatku, mimo że na początku ledwo minęli Radom twierdzą, że pojechaliby warszawą jeszcze raz.
Przegląd Piaseczyński objął patronatem start warszawy w Caravana Go Romania. Objąłby jeszcze raz.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze