Historia, którą chcę opowiedzieć, powinna zacząć się od osoby Izraela Moszka Lejdermana, dawnego właściciela ziemi przy zbiegu ulic Nadarzyńskiej i Kościuszki, ale ta opowieść zupełnie już nie pasuje do lat 60. XX wieku. Dawno zniknęła restauracja Moszka, zgubił się gdzieś pianista, który wieczorami przygrywał w niej gościom do kotleta i kieliszka wódki. Zniknęły drewniane parterowe domki kryte gontem i kuczka Lejdermana. Zdjęcia z lat 50. przedstawiają w tym miejscu szklarnie, pewnie z pomidorami i ogórkami na handel. Jedno ze zdjęć jest tajemnicze, bardzo mnie zdumiewa, bo sfotografowane miejsce jest zagadką. Nie mogę się doszukać punktu zaczepienia, aby zlokalizować to miejsce i z całym przekonaniem stwierdzić, że to ul. Kościuszki. Zagłębiam się w temat ze szkłem powiększającym. Rozpoznaję budkę z papierosami i słodyczami. Budki o takim kształcie stały w kilku punktach miasta – papierosy "Giewonty" dla dziadka i czekoladę wedlowską (22 Lipca) za 9,50 zł kupowałam w budce przy ul. Sienkiewicza, tuż przy stacji kolejki wąskotorowej. Zdjęcie pochodzi z lat 50. i mogłoby być zrobione w różnych częściach miasta, gdyby nie pewien szczegół na zdjęciu, który nagle przyciąga moją uwagę. W tle widzę małą budowlę z dziwnym dachem. I tu nagle olśnienie. To jest gołębnik i na pewno jesteśmy przy ulicy Kościuszki, a na dalszym planie widać zabudowania ul. Nadarzyńskiej. Mieszkańcy oficyny przy ul. Nadarzyńskiej hodowali gołębie, ten gołębnik przetrwał dekady i zniknął dopiero po rozbiórce kamienic przy ul. Nadarzyńskiej w 2015 r. Na zdjęciu widać, że plac za budką jest powoli porządkowany, za chwilę historia tego miejsca nabierze znów kolorytu.
W tym czasie rozwija się piaseczyński przemysł, powstają zakłady ZELOS i Lamina. Jak powstają tak duże zakłady przemysłowe, to potrzeba do nich wykwalifikowanej kadry, a żeby fachowców przyciągnąć do Piaseczna, potrzeba mieszkań. Wówczas rodzi się projekt budowy domu dla pracowników Laminy i ZELOSu, budynku o potężnej kubaturze, z dziesiątkami mieszkań. Powstaje blok z cegły budowany metodą jeszcze tradycyjną. Budynek kształtem zupełnie nie pasuje do zabudowy małego miasteczka, nie komponuje się z pozostałymi budynkami, ale cóż, będzie prekursorem zdarzeń budowlanych, jakże charakterystycznych dla Piaseczna, czyli braku dobrego stylu architektonicznego i gustu, braku urbanistycznej myśli zagospodarowania dużych przestrzeni w jedno spójne estetyczne miasto. Mieszkańcy krytykują wygląd bloku, a obiekt powoli wrasta w miasto, tym bardziej, że parter domu przeznaczony jest na eleganckie sklepy, o wielkich witrynach wystawowych, co przyciąga kupujących. Mieszkańcy mówią na ten blok: „ten przy Nadarzyńskiej”, choć adresem sklepów i mieszkań jest ul. Kościuszki 18. Mówią też „czerwoniak”, trochę złośliwie, nazwa jakby wzięta z nazwy przegubowego czerwoniaka, autobusu podmiejskiego, ale też i dlatego, że blok jest wybudowany z czerwonej cegły i przez jakiś czas nie był tynkowany. Nowa historia miejsca zaczyna się pod koniec 1960 r., większość mieszkańców zasiedla blok w 1961 r. Mieszkania są wygodne, słoneczne, podłogi wyłożone elegancką dębową klepką. Lokale dwu- i trzypokojowe mają widok na dwie strony świata. Kawalerki są duże, 38 m2, w kuchni można postawić tapczan i stół z krzesłami, pod oknami wbudowane są szafki na naczynia, co powoduje, że kredensy nie zajmują tu powierzchni. W latach 70. bywałam często w mieszkaniu dwupokojowym, okno kuchni wychodziło na zachód, czyli od podwórka, mniejszy pokój, a wcale nie taki mały, miał widok też od podwórka i na ul. Nadarzyńską, duży pokój miał okna od ulicy Kościuszki i piękny widok na stare Piaseczno. Blok ma swój węzeł cieplny, czyli kotłownię. Początkowo w mieszkaniach są kuchnie paleniskowe na węgiel, są tu nagrzewnice i bojlery do wody. System mało wygodny, bo żeby zagrzać wodę i ugotować obiad, trzeba zejść do piwnicy po węgiel. Dopiero w połowie lat 70. ze stacji redukcyjnej w ZELOS pociągnięto nitkę gazu ziemnego, która około 1974 roku doszła dopiero do ul. Fabrycznej.
Mieszkanka ostatniego piętra bloku opowiada mi, że nad jej mieszkaniem było jeszcze pomieszczenie jakby niskiego pięterka. Wejście na tę kondygnację prowadziło po klamrach i przez właz. W pierwszych miesiącach istnienia bloku łatwo było tam wejść nawet z ulicy. Klatki schodowe były otwarte, co natychmiast zainteresowało złodziei. Węszyli, co by tu ukraść, notorycznie ginęły żarówki na korytarzach. Warto było mieć zawsze przy sobie latarkę, bo wejście po ciemku na 4. piętro było ryzykowne. Od pewnej nocy zaczęły się też dziwne odgłosy nad głową, wyraźnie ktoś chodził po strychu, niby po cichu, ale coraz bardziej bezczelnie. Mieszkańcy skontrolowali miejsce, zobaczyli porozkładane na podłodze materace. Okazało się, że były to odgłosy intymnych spotkań nocnych; zrobiono tu miejsce na płatne romanse. Przemilczę opis dźwięków, jakie stamtąd dochodziły. Skończyło się na radykalnym zamknięciu strychu. Na szczęście mieszkańcy bloku szybko się zintegrowali, warto ich opisać w osobnej opowieści, bo losy mieszkających tu rodzin są ciekawe.
Sklepy umieszczone na parterze były początkowo, czyli w latach 60., dobrze zaopatrzone. Pierwszym sklepem od ul. Nadarzyńskiej był nowoczesny samoobsługowy spożywczy; na końcu pomieszczenia była krata, a za kratą sklepik garmażeryjny, w którym można było kupić np. wybornego tatara, drogą, ale pyszną szynkę, której kupowało się 10 dkg dla dziecka. Początkowo garmażerka miała osobne wejście z ulicy, potem to się zmieniło i połączono oba sklepy. Stąd dwie pary drzwi sklepu od ulicy Kościuszki. Niestety nie pamiętam czasu, gdy zaopatrzenie było dostateczne, pamiętam natomiast puste półki, butelki z octem i metalowe puszki bez etykiet z „jakby tuszonką” dla wojska, ustawiane w piramidę stanowiącą koszmarną dekorację garmażerki (lata 70.). Obok spożywczego był w latach 60. sklep odzieżowy, były tam też buty. Za nim sklep z gospodarstwem domowym, gdzie królowały pralki wirnikowe „Frania” i „Światowit”. Towar na wystawach zupełnie nie przedstawiał tego, co znajdowało się w sklepie; wystawy były pięknie udekorowane towarami deficytowymi. Trzeba było mieć znajomą ekspedientkę, żeby było można kupić coś z wystawy. PSS i MHD, które to firmy były w większości właścicielami sklepów w Piasecznie, starały się jak mogły, idée fixe były okna wystawowe, zdobione na święta państwowe portretami przywódców i flagami czerwonymi i biało-czerwonymi. Zatrudniano plastyków do dekoracji wystaw. Wielkie witryny „czerwoniaka” były skierowane do przejeżdżających przez miasto, reklamowały atrakcyjne towary, oświetlone feerią barw i świateł zwyczajnie kłamały, bo większość produktów z wystaw była niedostępna dla mieszkańców.
Reklama
Data dodania:
27.05.2020 03:56
KATALOG FIRM
- Budownictwo, dom i ogród
- Finanse
- Gastronomia i catering
- Kultura i Sztuka
- Komunikacja i Transport
- Komputery i Internet
- Zdrowie
- Agencje marketingowe & Reklama
- Motoryzacja
- Salony kosmetyczne, fryzjer
- Edukacja - przedszkola, szkoły, zajęcia dodatkowe
- Hotelarstwo - noclegi, sale, przyjęcia
- Sport & rekreacja
- Turystyka
- Media lokalne
- Galerie Handlowe
- Usługi
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze