Prezentujemy kolejne zdjęcia z cyklu "Tu zaszła zmiana". Tym razem opowieść o zmianach, które nastąpiły na placu obok skrzyżowania ulic Kościuszki i Nadarzyńskiej, zwanego "Małym Rynkiem".
Przed II wojną i dawniej plac ten pełnił rolę przystanku dla kupców. W jednej z opowieści Jerzego Duszy przeczytamy o nocnych herbaciarniach: „Kiedyś, jak ktoś wiózł towar z Góry Kalwarii albo zza Góry, to przy tej herbaciarni stawał, tam mógł się napić herbaty i coś zjeść. W Piasecznie było dużo żydowskich herbaciarni. To były herbaciarnie nocne. Gospodarze, którzy jechali z daleka ze swoimi towarami, tu się zatrzymywali, to była taka ich stacyjka. Dopiero rano, skoro brzask, jechali dalej, do Warszawy. W okolicach apteki przy Nadarzyńskiej były takie dwie herbaciarnie. Jedna była za apteką, już tego domu nie ma, a druga w tym domu na rogu, gdzie teraz jest sklep złotniczy "Natalia" (już też tego budynku nie ma). W herbaciarniach ludzie przesiadywali całą noc, wychodzili, by dopilnować koni, i wracali. Herbaciarnia należała do Flinta. On miał także fabryczkę wody gazowanej, w tym samym miejscu. Przez Piaseczno, to może nie do wiary, ale z dalszych okolic ludzie pędzili olbrzymie stada gęsi. I właśnie tam, przed apteką, był taki plac brukowany, i tam te wszystkie gęsi spędzali. Dwóch chłopców zostawało do pilnowania, a reszta szła do Flinta na herbatę. I tylko raniusieńko, jeszcze ciemno i pędzili te gęsi do Warszawy, a te gęsi, może trudno uwierzyć, ale szły! To był rok 1926, może 27."
Mały Rynek kiedyś tętnił życiem, bo był tu przystanek autobusu PKS do Warszawy i pasażerowie ustawiali się w kolejce do wejścia do popularnego „niebieskiego pekaesu”, był kiosk „Ruchu”, biuro PTTK, apteka (kiedyś jedyna w mieście), a na posesji od strony wschodniej, tam gdzie na starym zdjęciu stoi drewniany obszerny dom, pan Grabowski miał rozlewnię wody mineralnej i oranżady. No i oczywiście była tu cukiernia Malinka, potem jatka z mięsem i jeszcze później sklep wędkarski. Z posesji pana Grabowskiego wyjeżdżały wozy do których były zaprzężone konie i woźnice rozwozili pyszną oranżadę po sklepach. Szczególnie ulubioną przez dzieci. Zawsze rano przed pójściem do szkoły prosiłam tatę: „poproszę na oranżadę i słodką bułkę” w sumie 3 zł.
Napisz komentarz
Komentarze