Reklama

Zimowy relaks

Zimowy relaks

9,5 miesiąca temu nie wiedziałam, co mnie czeka. Nie wiedziałam tego też 6 miesięcy temu, ani 4. Nie wiem tego nawet dzisiaj, a właśnie dzisiaj dotarła do mnie ta straszna myśl, że za rok, kiedy będę jechać do pracy na jakąś konkretną poranną godzinę, będę musiała to całe stado odwieźć do przedszkola i żłobka, ale wcześniej będę zmuszona ich UBRAĆ.


Moja babcia powtarzała zawsze, że zima jest najgorsza, bo się trzeba ubrać w tyle warstw, że hej. Młoda wtedy byłam i najbardziej na świecie kochałam śnieg, nie rozumiałam więc kompletnie, co jest złego w zimie. Potem troszkę Koleje Mazowieckie mnie uświadomiły, kiedy w kółko spóźniał się jakiś pociąg zwłaszcza podczas 20-stopniowego mrozu. Opóźnione pociągi miały także swoje plusy, a jakże. Kiedyś przyjechał taki nowy, piętrowy, o czasie niby, ale nigdy taki o tym czasie nie jeździł, tylko jakiś stary, głośny i śmierdzący. Potem się okazało, że jest 4 godziny spóźniony.
Wróćmy do dzieci. Ponad rok temu, kiedy usiłowałam założyć zimowe ubranie córce, a byłam wówczas w ogromnej mnogiej ciąży, choć nie wiedziałam jeszcze, że jest w tym moim brzuchu aż tyle dzieci, dotarło do mnie, że za rok będę musiała założyć zimowe ubranie dwójce. To czego mi wszyscy w kółko zazdroszczą, to to, że muszę założyć to cholerne zimowe ubranie trójce.
Dla posiadających mniej dzieci wyjaśnię, jak to wygląda.
Prawda objawiona we wszystkich podręcznikach dla młodych mam głosi: najpierw ubierz siebie, a potem dziecko, bo jak się dziecko spoci w ubraniu to zachoruje, to pewne. W poradniku o bliźniętach, który czytałam dokładnie rok temu, prawda ta została obalona, a brzmiało to: najpierw ubierz dzieci, bo jak ubierzesz siebie, to ty się spocisz, a potem zachorujesz, to pewne.
No więc najpierw najmłodsze dzieci, bo jeszcze nie chodzą, więc gotowe mogę zapakować w wózek i przypiąć pasami. Najpierw zakładam pierwszemu szalik, kombinezon, czapkę i rękawiczki. To nie jest proste, bo rodzeństwo szaleje cały czas, a ten się turla, wierci, krzyczy. Wychodzę na mróz i padający śnieg bez kurtki, w adidasach. Siedzi to dziecko biedne samo, zniewolone pasami, dzisiaj akurat w garażu, bo padał śnieg, i czeka aż wrócę do domu, założę szalik, kombinezon, czapkę i rękawiczki drugiemu. A to nie jest proste, bo siostra szaleje cały czas, a ten się turla, wierci, krzyczy. Bach! Muszę go przewinąć. Wybiegam na mróz bez kurtki, w adidasach.
Zapomniałam kocyków! Duzi są, więc śpiworki leżą w szafie. Zakładam sobie czapkę, szalik, potem córce szaliczek, spodnie od kombinezonu, kurtkę, czapkę, buty i rękawiczki. Ma 26 miesięcy, więc już przynajmniej rozumie, że idzie babrać się w śniegu, więc we względnym spokoju daje się ubrać. Zakładam sobie kurtkę i buty. A te maleństwa czekają biedne w garażu, zniewolone pasami, no ale co poradzić. Mówię „przynajmniej macie rodzeństwo”.
Zapomniałam kocyków! Muszę biec na pierwsze piętro, ale muszę zdjąć buty, bo przecież pełzają te moje dzieci, a jak wrócimy ze spaceru, to pomiędzy przyjściem z dworu, a rozebraniem ich nie umyję podłogi. Zostawiam córkę przy wózku, biegnę na pierwsze piętro, wracam – nic się nie stało w te 30 sekund.
Mam specjalną przystawkę z siedzonkiem do wózka dla córki. Nic z tego, spadł śnieg. Sanki niestety leżą w zasięgu wzroku i młoda mówi „snieg snieg!”, patrząc na sanki właśnie. Wyciągam je więc z garażu, sadzam na nie córkę i patrzę na wózek. No to nie pójdę na spacer, bo jak pchać bliźniaczy wózek po śniegu i ciągnąć sanki. Zostawiam wózek na środku podwórka i biegam z sankami. Synkowie moi zazwyczaj płaczą, kiedy wózek stoi, ale dzisiaj akurat było tak zimno, że chyba im się nie chciało.
Jest mróz, więc po 30 minutach wracamy do domu. Zabieram jednego z wózka, odkładam na podłogę w domu, potem drugiego, a na końcu przychodzę z córką. Wszystko w biegu. Rozbieram ich wszystkich, co mi zajmuje kilkadziesiąt minut, bo jedno ucieknie, drugie zajrzy do kociego jedzenia, a trzecie nie chce, żeby je rozbierać – BO NIE!
Usiadłabym, wypiłabym kawę, popatrzyłabym w sufit, nie mówiąc o poczytaniu książki. Odgrzewam jednak obiad dla synków i inny obiad dla córki. Muszę nakarmić synków, bo mają 9,5 miesiąca. Córka w tym czasie stwierdza, że nie chce jeść tego makaronu, bo ona woli ten w choinki, no i na nic tłumaczenia, że nie mam, bo jest już po świętach. Rzuca więc tym, który ma. Średnio reaguję, bo mężczyźni moi mali poczuli mięso i nie dam rady przerwać tego posiłku.
Jeden z podręczników dla młodych mam uświadomił mnie kiedyś, że spacer z dzieckiem, poza moim psim obowiązkiem, jest również moim relaksem. Jedynym w ciągu dnia. A jakże.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama