Wypadki, morderstwa, odnalezione przypadkowo zwłoki, cudem ocaleni z opresji, samobójcy i ich skrywane tajemnice zawsze fascynowały czytelników codziennych gazet.
Krótkie notatki, kto właśnie napił się jodyny na dworcu kolejki wąskotorowej w Piasecznie, informacje kto i komu ukradł futro z norek, dociekania, jak sprawna jest policja w poszukiwaniu bandytów, zapełniały prasę i dawały możliwość wykupienia przez czytelników całego nakładu gazety. Nic dziwnego, ludzi bardziej interesuje śmierć niż codzienne, uczciwe życie człowieka poczciwego. W tej opowieści opiszę kilka zdarzeń dotyczących Piaseczna i okolic, którymi żyła prasa przedwojenna. Oczywiście żyła dzień czy dwa i dziennikarze musieli biec do komisariatów policji, szpitali, w miejsca zdarzeń po nowe sensacje, po nowe informacje. Festiwal śmierci trwa nadal, wystarczy sprawdzić jaką ilość słuchaczy mają podcasty o tematyce kryminalnej, w których robi się szczegółowe analizy zbrodni. Widocznie człowiek już tak ma – śmierć i zbrodnia są dla niego ciekawe.
Wypadek na torach
Zacznę od tego wydarzenia, bo świat dróg z małą ilością aut to już przeszłość, a wozy zaprzężone w konie i obyczaje powożących to dopiero ciekawa historia.
Tytuł notatki – „Lokomotywa zdruzgotała wóz ze śpiącym woźnicą”, Warszawa, luty 1928 r.: "Wczoraj o g. 10-ej wieczorem koło stacji Piaseczno zdarzył się niezwykły wypadek. Gdy pociąg Nr. 102 znajdował się na 14-ym kilometrze, maszynista Julian Świderski zauważył wóz z końmi na torze. Mimo wysiłków maszynista nie mógł pociągu zatrzymać i uderzył lokomotywą o wóz. Momentalnie wóz został zdruzgotany, woźnica i konie ocalały. Jak się okazało woźnicą był Józef Banasiak, fornal z folwarku Krzymów, gm. Kąty, pow. Grójeckiego. Podpiwszy sobie Banasiak usnął na wozie, a konie, puszczone samopas, wjechały na tor na chwilę przed przejazdem pociągu". Woźnica Józek ocalał, koń ocalał, wóz nie, niewielka szkoda, a dziennikarz zadowolony, mógł użyć wyrazów: zdruzgotany, ocalały, niezwykły itd. Dobry tytuł, coś w stylu news – „wielki karambol”, podczas gdy tak naprawdę był to (trywializując) tylko tak zwany „dzwon”, no może dwa dzwony. Tytuł musi przerazić czytelnika!
Napad i ciężkie poranienie na szosie pod Piasecznem
Notatka z 13 sierpnia1935 roku. Tego dnia szosą w kierunku Piaseczna jechał na rowerze Michał Kloc, lat 28. Michał był gospodarzem ze Starej Iwicznej. Został zaczepiony przez mocno podchmielonych czterech mężczyzn, którzy ściągnęli go z roweru i wrzucili pod nadjeżdżającą kolejkę wąskotorową, naszą ciuchcię. Na szczęście Kloc sprawnie uciekł z torów i uciekł też oprawcom. Niestety, to nie koniec zdarzenia. Kloc postanowił się zemścić. Pobiegł do wsi i namówił szwagra do walki z napastnikami. Dopadli drani. W efekcie biedny gospodarz wylądował w szpitalu, bo został ugodzony nożem w pierś i uderzony kamieniem w głowę. W stanie ciężkim został odwieziony przez prywatne pogotowie do szpitala Przemienienia Pańskiego w Warszawie. Czy biedak przeżył?
Następna moja opowieść jest bardzo tragiczna i do dziś niewyjaśniona. Zdarzenia zostały opisane w prasie, ale tym razem dość niejasno.
Miasto samobójców
Wiele notatek prasowych przed wojną dotyczy samobójstw. Dziennikarze opisują te tragiczne zdarzenia szczegółowo, z nazwiskami i rodzajem użytych trucizn lub innych form odbierania sobie życia. Podają wiek ofiar i miejsce, w których działy się dramatyczne wydarzenia. Nawiasem mówiąc, w czasach mojego dzieciństwa, czyli w latach 60. XX w. w Piasecznie co jakiś czas rozchodziła się wieść o tym, że ktoś odszedł do wieczności w ten tragiczny sposób, czyli popełniając samobójstwo. Dodam, że milicja niezbyt wówczas przykładała się w takich razach do śledztwa, w większości przypadków nie robiono nawet sekcji zwłok i być może dzisiejsze Archiwum X, nowoczesny sposób analizy zdarzeń kryminalnych, zweryfikowałoby część tych samobójstw i okazałoby się, że były to morderstwa z upozorowaniem samobójstwa. No i rzadko prasa o nich wówczas pisała.
Z lat 30. XX wieku jedno samobójstwo zainteresowało mnie szczególnie. Otóż 36-letni Karol Boczek, urzędnik piaseczyński, wypił kwas solny. Zdarzenie to miało miejsce w bramie domu przy ul. Śniadeckich 4 w Warszawie. Ktoś jednak pospieszył z pomocą i odwieziono desperata do szpitala Dzieciątka Jezus. Tyle notatka z lutego 1937 r.. Postanowiłam wyjaśnić sprawę i poszukać, czy coś jeszcze na ten temat odnajdę w prasie warszawskiej. I niechcący dotarłam do informacji o samobójstwie jeszcze dwóch urzędników państwowych w Piasecznie, ale 5 lat wcześniej. Jednym z nich był urzędnik magistratu pan A. Jak pisze sprawozdawca w liście do redakcji dziennika Dzień Dobry z 7 kwietnia 1932 roku, pan A. znalazł się w ciężkiej sytuacji i jako oficer o wysokim poczuciu honoru, okupił zdarzenia śmiercią. Chodziło tu o nieuczciwych sekwestratorów, którzy okradali piaseczyńską kasę miejską. Pan A. prawdopodobnie jednemu z nich wydał kiedyś pozytywną opinię i dzięki temu ów oszust dostał stanowisko państwowe. Drugim samobójcą był pan Dudkiewicz, rachmistrz zatrudniony w Piasecznie. Początkiem wypłynięcia spraw nadużyć był donos jasno opisujący, co się dzieje w piaseczyńskim urzędzie. Okazało się, że w przekrętach brało udział 10 urzędników, ale co dziwne, tylko 3 aresztowano. Anonimowy donos na działania komorników wysłano do urzędu w Warszawie. Gdyby nie donos do Warszawy, sprawa w Piasecznie zostałaby zatuszowana, jak sądzi sprawozdawca w swoim artykule prasowym. Kto napisał donos? Nie wiemy. Natomiast notatkę prasową sporządził prawdopodobnie mieszkaniec Piaseczna posługujący się monogramami W.K., który bardzo nie lubił burmistrza Herba i jego sposobu gospodarowania finansami Piaseczna. Myślę jednak, wracając do samobójstw urzędników, że Archiwum X miałoby w tej sprawie wiele do powiedzenia i mogłoby, posługując się nowoczesną techniką prowadzenia śledztwa, wyjaśnić mroczne tajemnice sprzed lat. Szczególnie dotyczące samobójstw.
Napisz komentarz
Komentarze