Siostra moja w cierpieniach twórczych, Joanna Grela, która w poprzednim numerze Przeglądu opisała przypadek pana, który stracił przytomność pod sklepem i nikt nie udzielił mu pomocy, przypomniała mi w dość bolesny sposób, że rodzimy się i umieramy samotni. W ogóle dała mi do myślenia. Opisała przypadek z Zalesia, dreszcze mnie przeszły po całym ciele, gdy pomyślałem sobie, że jedną z osób ze znieczulicą, ślepych na nieszczęście, mógł być któryś z moich znajomych.
Skąd się bierze znieczulica? Oczywiście mógłbym powiedzieć, że ryba psuje się od głowy. Mógłbym wszystko zwalić na rząd (a raczej wszystkie kolejne rządy) i polityków, dla których priorytetem są ich własne interesy, ich diety, dodatki, super fury i garnitury szyte na miarę, ale... To chyba jednak nie jest takie proste, bo politycy są wybierani przez nas i pochodzą ze środowisk, w których ja czy Ty, czytelniku, obracasz się codziennie. Tam, w Sejmie RP, siedzimy my sami, każdy z nas, przeciętny Polak, bo ci politycy są dokładnie tacy sami jak my. Z jednej strony Polacy uczestniczą we wspaniałej akcji Jurka Owsiaka, a z drugiej... nie reagują na dziecko katowane za ścianą. Z jednej strony politycy mówią o pomocy dla rodzin źle sytuowanych i chcą im poprawić domowy budżet o 500 zł (już sławne i magiczne 500 zł, którego magia z dnia na dzień znika w mgle protestów Ministerstwa Finansów), a z drugiej strony tragedia tych, którym się te pieniądze odbiera (bo to, że trzeba komuś zabrać, aby innym dać, jest oczywiste). Dziś jeszcze nie wiadomo komu rząd zabierze 20 mln zł, które rząd chce przekazać na prywatną (sic!) szkołę Ojca Rydzyka. Potrzeba tylko znaleźć ofiarę, która nie będzie zbyt głośno protestować. Tylko że ta „ofiara” to ZAWSZE my, Polacy. Czy to nie jest właśnie znieczulica? Rząd zatrzymał program in vitro, zapewniając, że jest cała masa instrumentów, które można użyć, by tę metodę zastąpić. Mówią nam prosto w oczy, że ostatnia szansa, jaką jest sztuczne zapłodnienie, tak naprawdę, nie jest ostatnią szansą, bo przecież można bezpłodność leczyć... Tylko że przed nastaniem tego rządu bezpłodność była leczona, a zabieg in vitro (jak napisałem powyżej) był ostatnią szansą na zajście w ciążę kobiecie, która pragnie dziecka ponad wszystko. Nie otrzyma tej szansy, sztuczne zapłodnienie pozostanie w zasięgu najbogatszych, a wszystko w imię dbałości o dobro polskiej rodziny. Znieczulica? To już chyba absolutny brak serca, choć to zbyt łagodne określenie.
Bardzo chciałbym doszukać się jakiegoś sensu w działaniach rządu, jakiejś korelacji pomiędzy tym, co mówią, i tym, co robią, i doszukać się nie potrafię. Bo jaki sens ma obarczenie banków nowym podatkiem, gdy od zawsze było wiadomo, że banki za to nie zapłacą, zapłacimy znowu my. Jaki sens ma nowy podatek dla sklepów wielkopowierzchniowych, skoro od zawsze wiadomo, że za to również zapłaci klient tych sklepów, czyli... my wszyscy. Jaki sens jest w podpisywaniu umowy z Rosją na dostawy ropy (dzięki p. Jasińskiemu mamy również najdroższy gaz w Europie), która jest droższa od tej, którą kupowaliśmy dotychczas, i jeszcze na dodatek znów się uzależniać od Rosji?
Gdybym miał bogatego wujka, który by mnie polubił i postanowił, że będzie mi dawał pieniądze na utrzymanie, na rozwój, na nowe mieszkanie, to... raczej bym go nie okłamywał i nie obrażał, by za chwilę lecieć i prosić o pieniądze. A przecież właśnie tak postąpiła nasza (za przeproszeniem) dyplomacja, okłamując i obrażając Komisję Europejską, a przecież za chwilę będzie trzeba rozmawiać o funduszach dla Polski. A tymczasem kierownictwo ZUS przeznaczyło 125 mln zł na nagrody dla swoich pracowników. Pomyślałem sobie – co za bezczelność, ale... przecież ci pracownicy muszą się jeszcze nachapać, zanim PiS zabierze się za likwidację ZUS wraz z naszymi kontami na przyszłą emeryturę oczywiście. Ale co tam, jesteśmy przecież bogatym narodem, wciąż nam odbierają, a my wciąż jeszcze coś tam mamy.
Nie chcę żyć w kraju, gdzie rządzący mają pełne usta frazesów, a ich czyny przeczą temu, co mówią. Nie chcę żyć w kraju, gdzie można umrzeć na ulicy niemal zadeptanym przez współobywateli, a nikt nie pochyli się nade mną z prostym pytaniem: „Czy można w czymś
pomóc?”. W kraju, w którym kulturę można znaleźć wyłącznie w jogurcie, nie chcę. Są na szczęście nieliczne, dobre zdarzenia, ale o nich nie dowiemy się z „Wiadomości” TVP1, tam królują informacje montowane w biurze prasowym rządu. Lidia i Jurek Owsiakowie zostali nagrodzeni „Kamieniami milowymi” Forbesa za „Niepowtarzalną zdolność jednoczenia Polaków w misji tworzenia dobra”. W tych ciężkich czasach coraz trudniej znaleźć przyzwoitych ludzi, a jeszcze trudniej tych co potrafią przyzwoitość nagrodzić... Brawo! Tylko że tę informację można zaliczyć do absolutnych wyjątków w powodzi sensacji, jakich dostarcza nam codziennie rząd p. Beaty Szydło. Polska stacza się w tempie ekspresowym i nie politycy mogą ten proces zatrzymać (o tym chyba już się przekonaliśmy), a tylko my sami, my, którzy nie zadbaliśmy o to, by nasza młoda demokracja nie była zagrożona.

Napisz komentarz
Komentarze