W lokalnych grupach na Facebooku często dyskutowane są problemy danej gminy, dzielnicy, wsi, osiedla. Nierzadko też jest to jedyne miejsce, w którym pojawia się informacja o wymagającym rozwiązania problemie.
Grupy poświęcone poszczególnym gminom, czy jeszcze węższemu gronu odbiorców z poszczególnych wsi, osiedli lub grup zainteresowań, są popularnym miejscem zdobywania informacji i dzielenia się uwagami. Pytania dotyczą zakresu ograniczonego tylko zapotrzebowaniem jej użytkowników. Dzielą się na – nazwijmy to – „poszukujące”: fryzjera, ortopedy, dobrego przedszkola czy jajek od wiejskich kur, „monitorujące”: czy ktoś wie kiedy zaczną/skończą (remont, budowę, roznoszenie maseczek), dlaczego jedzie straż na sygnale, co się buduje w danym miejscu. Pojawiają się też posty „wytykająco-rozliczeniowe”: czy rodzice mogą się zainteresować tym, co robią ich dzieci pod Biedronką, na przejściu dla pieszych, w parku; czy tak trudno jest sprzątnąć po swoim psie; czy ktoś wreszcie załata tę dziurę, ukarze człowieka palącego oponami, naprawi latarnię, wyczyści obraźliwe napisy z wiaty przystanku.
Czytaj także: Treningi dzieci zawieszone
Ten ostatni rodzaj może też mieć formę nie pytań, a dzielenia się swoimi uwagami, często pełnymi emocji. Nie brakuje postów wyrażających wściekłość, która – jak wynika z treści – gromadzi się od kilku dni czy tygodni. Najczęściej chodzi o usterki typu uszkodzenie drogi, niedziałające latarnie, nielegalne wysypisko czy niewłaściwie parkujące samochody (co utrudnia wjazd, wyjazd, widoczność). Niejednokrotnie w takim poście odpowiedzialne za dany obszar służby są mieszane z błotem. Posty takie są chętnie komentowane, a lista „skarg i zażaleń” oraz epitetów się wydłuża. Coraz częściej pojawiają się jednak również głosy rozsądku. Pada pytanie o to, czy autor zgłosił problem do odpowiednich służb albo sugestia, gdzie taką sprawę należy zgłosić. Czasem ucina to dyskusję, ale nie zawsze. Łatwo można bowiem odbić piłeczkę, że policja, straż miejska, urzędnicy gminy lub powiatu czy nawet radni „od tego są” i „powinni to wiedzieć”. W świecie idealnym pewnie by tak było. W świecie realnym niestety nie ma niezwykłych czujników lub strażników rozsianych w każdym skrawku gminy informujących o tym, że spaliła się żarówka w szóstej latarni na ulicy X, jacyś wandale przewrócili znak na ulicy Y i zapadła się kostka chodnikowa na ulicy Z. Jeśli ktoś tego nie zgłosi, prawdopodobnie upłynie trochę czasu, zanim na danej ulicy pojawi się radny, urzędnik, służby miejskie, którzy odkryją, że trzeba tu coś poprawić. I wbrew pozorom ci wszyscy „odpowiedzialni” ludzie nie siedzą ciągle w mediach społecznościowych sprawdzając, czy gdzieś ktoś nie zgłosi problemu, który powinni rozwiązać. Zwłaszcza, że wśród kilkudziesięciu postów dziennie na jednej grupie, z jednej wsi czy osiedla, może być trudno to wychwycić. A jeśli pomnożymy to przez całą gminę lub powiat? A tymczasem rozwiązanie problemu może przyjść szybko. Pod warunkiem, że się wykona telefon czy wyśle e-mail do właściwej instytucji czy osoby. Są jeszcze specjalne aplikacje do zgłaszania problemów, ale nie zawsze dobrze działają i nie zawsze zgłaszający otrzymuje informację zwrotną.
Jedno jest pewne. Facebook raczej dziury w drodze nie załata ani nie naprawi latarni czy sygnalizacji świetlnej. Trzeba więc sobie zadać pytanie, czy pisząc o takim problemie na Facebooku zależy nam na jego rozwiązaniu, czy na czymś zupełnie innym?
Napisz komentarz
Komentarze