Na dzisiejszym posiedzeniu Komisji Rewizyjnej skarbnik gminy Konstancin-Jeziorna Dariusz Lipiec złożył wyjaśnienia w sprawie kradzieży pięciu milionów złotych.
Jak pisaliśmy kilka dni temu, w ubiegłym tygodniu burmistrz Kazimierz Jańczuk złożył do Rady Gminy wniosek o odwołanie ze stanowiska skarbnika Dariusza Lipca. W obszernym uzasadnieniu burmistrz podawał szczegóły okoliczności, w jakich doszło do kradzieży 5 milionów złotych. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Sieradzu. Postępowanie dotyczy nie tylko sytuacji, jaka miała miejsce w Konstancinie, ale również niemal identycznego zajścia w gminie Rząśnia w województwie łódzkim.
Dziś nad zagadnieniem pochyliła się także Komisja Rewizyjna, która odpytała samego skarbnika. Na pytania radnych odpowiadały także jego zastępczyni Katarzyna Żuber oraz główna specjalistka Wydziału Finansowego Iwona Korytek.
Procedura, której nie było
Na początku posiedzenia radni pochylili się nad procedurą dotyczącą umieszczania gminnych środków na lokacie. Dokument określa m.in., że lokaty mogą być zakładane tylko w bankach, z którymi gmina wcześniej podpisze stosowne umowy. Problem w tym, że zarządzenie burmistrza stanowiące tę procedurę zostało ogłoszone... 8 lipca br. A więc ponad 4 miesiące po przelaniu 5 milionów na fałszywą lokatę. Jak więc wyglądało to wcześniej?
– Przed 29 marca (dzień, w którym zlecono przelew – red.) nie było procedury – przyznał Dariusz Lipiec. – Dostałem ustną dyspozycję od burmistrza w tej sprawie. Wcześniej procedury funkcjonowały tylko ustnie. Analizowałem środki gminne, kontaktowałem się telefonicznie z bankami, po czym sporządzałem notatkę służbową, przedstawiając burmistrzowi najkorzystniejszą ofertę.
Skarbnik wyznał również, że oszust, który podawał się za pracownika banku, kontaktował się z nim już w zeszłym roku. Wówczas jednak, ze względu na sytuację pandemiczną, lokaty nie założono. Pandemia zresztą ma być jedną z przyczyn, które pośrednio umożliwiły kradzież.
– W 2020 roku, w związku z pandemią, zmienił się obieg dokumentów. Banki nie wymagają już umowy ramowej, oczekują tylko wniosku o utworzenie konta technicznego.
Być może właśnie tę zmianę wykorzystał oszust.
Czytaj również: Z gminnej kasy zniknęło 5 milionów złotych?
Pechowy zbieg okoliczności?
Z opisu Dariusza Lipca wyłania się następujący przebieg wydarzeń. 18 marca oszust podający się za pracownika banku Credit Agricole skontaktował się ze skarbnikiem, prezentując mu ofertę. Lipiec otrzymał również inne oferty, jednak ta złożona przez "Adama Nowaczkiewicza" (fałszywe nazwisko, pod jakim przedstawił się oszust) była w opinii skarbnika najkorzystniejsza. 26 marca Lipiec skontaktował się ze wszystkimi oferentami, informując ich o wyborze najlepszej lokaty. Od 29 marca skarbnik przebywał na pracy zdalnej. Tego dnia ponownie skontaktował się z nim oszust. Przesłał mu e-mailem skan umowy na zawarcie lokaty terminowej. Na dokumencie widniał numer konta, na który należało przelać środki. Oryginał umowy miał dostarczyć kurier. Co istotne, na przesłanym skanie brakowało podpisów przedstawicieli banku. To jednak nie wzbudziło podejrzeń; jak tłumaczył Lipiec, zwykle to gmina jako pierwsza podpisywała umowę. Dotychczas jednak tego typu umowy były zawierane w obecności przedstawiciela banku. Tym razem jednak tak się nie stało. Brak wizyty przedstawiciela banku wiązano bowiem z pandemią.
Umowa zawierała kilka nieścisłości, które powinny zaalarmować pracowników urzędu. Widniejący na dokumencie numer telefonu minimalnie różnił się od numeru banku – dwie cyfry były zamienione miejscami. Inny był również termin zamknięcia lokaty: na umowie widniała data 28 czerwca, podczas gdy gmina planowała trzymać środki na lokacie do 28 maja.
Dlaczego nie zwrócono na to uwagi? Lipiec wskazuje na niefortunny zbieg okoliczności. – Był koniec marca. To czas przygotowywania sprawozdań finansowych. Na domiar złego pracowałem z domu, a miałem problemy z plikiem. Wszystko to sprawiło, że nie przeczytałem dokładnie umowy – przyznaje skarbnik.
Nie wczytując się w treść dokumentu, przesłał umowę do urzędu, po czym skontaktował się telefonicznie z Katarzyną Żuber i Iwoną Korytek, zlecając im przygotowanie i wykonanie przelewu. Dyspozycja trafiła na biurko burmistrza Kazimierza Jańczuka, a następnie – po uzyskaniu jego podpisu – została wykonana.
4 rubryki, żadnego podpisu
Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii podpisów pod umową z bankiem. Aby dokument był wiążący, powinny widnieć pod nim cztery podpisy: dwa po stronie banku i dwa po stronie gminy. Osobami uprawnionymi do złożenia podpisu są burmistrz i skarbnik. Obaj mogą upoważnić do tego swoich zastępców. Teoretycznie więc pod umową powinny widnieć podpisy jednego z trzech burmistrzów i jednego z dwojga skarbników.
Tymczasem umowy nie podpisał nikt.
Jak to się stało? I jak doszło do tego, że mimo braku podpisów, zlecono przelew pieniędzy? To pytanie zadano zarówno Dariuszowi Lipcowi, jak też Katarzynie Żuber i Iwonie Korytko.
– Byłem na pracy zdalnej, nie miałem wglądu do oryginałów, miałem tylko skany – twierdzi Dariusz Lipiec.
– Nie widziałam tej umowy. Otrzymałam od skarbnika informację, że formalności zostały załatwione – tłumaczy Katarzyna Żuber.
– Nigdy nie otrzymywałam oryginałów dokumentów bankowych. Moim zadaniem jest przygotowywanie przelewów zleconych przez skarbnika. Według mojej wiedzy przelewałam środki z rachunku gminnego na inny rachunek gminny – mówi Iwona Korytek.
Do epilogu jeszcze daleko
W przyszłym tygodniu ma się odbyć kolejne posiedzenie Komisji Rewizyjnej. Wówczas na pytania radnych ma odpowiadać burmistrz Kazimierz Jańczuk. Wówczas zapewne otrzymamy kolejne elementy układanki. Na chwilę obecną wyłania się z niej głównie obraz rozmytej biurokracją odpowiedzialności. Winę za dopuszczenie do kradzieży 5 milionów złotych bierze na siebie Dariusz Lipiec.
– Jest mi przykro, że tak się wydarzyło. Nastąpił błąd. Wynikł tu szereg zdarzeń losowych, ale czuję się winy. Chciałbym jeszcze pracować dla tej gminy, ale jeśli zapadła taka decyzja (o odwołaniu ze stanowiska – przyp. red.), to ją przyjmuję – podsumował Dariusz Lipiec.
Napisz komentarz
Komentarze