Z okazji przypadającego dziś Dnia Nauczyciela, wspominamy historię IV Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Chyliczkowskiej w Piasecznie.
Naszą opowieść o szkole przy ul. Chyliczkowskiej zaczynamy od ul. Zgoda. Z właściwie... w Warszawie. To bowiem warszawski radny, pedagog i dyrektor Centralnej Szkoły Kierowników Świetlic Zygmunt Dworakowski jako pierwszy wyszedł z inicjatywą utworzenia w Piasecznie szkoły ponadpodstawowej. Trzeba tu bowiem wspomnieć, że w powojennym Piasecznie nie było żadnej szkoły średniej. Owszem, w Zalesiu Dolnym przy al. Brzóz działała już Platerówka, jednak zgodnie z ówczesnym podziałem administracyjnym Zalesie leżało w powiecie grójeckim. Dla rozmiłowanego w oświacie Dworakowskiego było nie do pomyślenia, by w tak dynamicznie rozrastającej się gminie nie było placówki ponadpodstawowej. Rozpoczął więc starania do utworzenia w Piasecznie szkoły średniej
4 izby i kalejdoskop dyrektorów
Praca Dworakowskiego przyniosła owoce w sierpniu 1946 r. W należącym do sióstr pasterzanek budynku przy ul. Zgoda 14 wygospodarowano kilka pomieszczeń pod Społeczne Liceum Ogólnokształcące. Warunki były skromne: 4 izby lekcyjne, ciemny i ciasny korytarzyk, pokój nauczycielski i pomieszczenie administracyjne, które pełniło jednocześnie funkcję kancelarii i gabinetu dyrektora. Ten ostatni przez pierwsze lata funkcjonowania placówki zajmował sam Dworakowski. Później jednak pochłonęły go obowiązki wynikające z działalności w Zarządzie Miejskim i Radzie Narodowej Warszawy. Zarządzanie piaseczyńskim liceum przejął więc nauczyciel matematyki Mieczysław Oleszkiewicz. Jednak i on krótko piastował funkcję dyrektora – w 1948 r. opuścił szkołę, by skupić się na pracy na Politechnice Warszawskiej. Po nim w gabinecie przy Zgoda 14 zasiadła legenda piaseczyńskiej oświaty – Zofia Żeglińska.
Kolejne zmiany przyniósł rok 1950. Społeczne Liceum Ogólnokształcące upaństwowiono, a funkcję dyrektora objął Stanisław Strzyżewski. Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak kilka lat później, gdy szkole dyrektorował Kazimierz Lewkowski. To właśnie jego staraniami szkoła otrzymała wreszcie godne warunki: 31 stycznia 1958 roku młodzież i kadra pedagogiczna wkroczyły do nowiutkiego gmachu przy ul. Chyliczkowskiej. Zgodnie z obowiązującą wówczas wojewódzką numeracją, szkoła otrzymała numer 34.
Czerwony, granatowy i I Dywizja Kościuszkowska
W nowej szkole mieściło się nie tylko liceum. Do nowego budynku przeniesiono też część dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 1. – Uczniowie mieli dwa kolory tarcz – wspomina pan Stanisław, absolwent szkoły przy ul. Chyliczkowskiej. – My, młodsi, nosiliśmy granatowe tarcze, a licealiści czerwone.
I choć nowe przestronne sale zapewniały młodzieży wygodne warunki do nauki, szkole wciąż daleko było do ideału. Brakowało pracowni przedmiotowych, w dodatku sporych kłopotów nastręczał kwaterunek dla nauczycieli. Z tym pierwszym problemem zmierzył się już kolejny dyrektor placówki Tadeusz Tokarski. Przy wsparciu nauczycieli – w szczególności dobrze pamiętanego do dziś polonisty Tadeusza Trzeciaka – udało się stworzyć przy salach lekcyjnych pracownie fizyczną, biologiczną czy chemiczną.
W 1959 roku szkoła oficjalnie otrzymała nazwę I Dywizji Kościuszkowskiej. Na tę okoliczność piaseczyńskie liceum odwiedziła delegacja wojskowa, zostawiając w szkolnej kronice pamiątkowy wpis: "W imieniu Dowództwa, Oficerów i Żołnierzy I-szej Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. T. Kościuszki. W dniu przemianowania szkoły nr 34 i nadania Jej Imienia naszej Dywizji, moc serdecznych życzeń dla Kierownictwa, grona Nauczycieli, Komitetu Rodzicielskiego i młodzieży szkolnej. Od delegacji Kościuszkowskiej".
Czytaj również: Tu zaszła zmiana – stara papiernia, część I
Łóżko za szafą
O tym, jak szkoła rozkwitała pod troskliwym okiem dyrektora Tokarskiego, najlepiej świadczą wspomnienia Aleksandry i Andrzeja Fusków – nauczycieli wychowania fizycznego piaseczyńskiego LO. Fuskowie przyjechali do Warszawy z południa Polski. Szukając zatrudnienia, na początku lat 60. trafili do Piaseczna. Miasteczko nie zrobiło na nich dobrego wrażenia.
– Ulica Kościuszki była smutna i biedna, dookoła rynku stały niskie, odrapane domki, kilka większych kamienic też nie było w lepszym stanie, na bruku leżało pełno słomy i śmieci, bo, jak się później dowiedzieliśmy, to był dzień targowy, wszędzie pusto i cicho, jakby tu nikogo nie było. Byłam przerażona, że przyjdzie mi w takim miejscu mieszkać i pracować – opisuje pani Aleksandra. W tym brzydkim i smutnym miasteczku znaleźli jednak coś pięknego: szkołę przy Chyliczkowskiej.
– Zobaczyliśmy porządnie ogrodzony, piękny, nowy budynek, trawniki z przystrzyżoną trawą, wierzbę przed szkołą, śliczne alpinarium z oczkiem wodnym w miejscu, w którym dzisiaj jest parking – to już słowa pana Andrzeja. I tak młode małżeństwo, zauroczone otoczeniem szkoły, postanowiło zagościć w Piasecznie na dłużej.
Początki pary wuefistów w nowym mieście nie były łatwe, co miało związek ze wspomnianymi wcześniej problemami z kwaterunkiem. Szkoła dysponowała dwoma mieszkaniami służbowymi, jednak potrzeby lokalowe były znacznie większe. Dyrektor Tokarski postawił sobie za punkt honoru zapewnić swoim nauczycielom kąt do spania. I starannie się z tego wywiązywał, choć może zbyt dosłownie... I tak oto państwo Trzeciakowie zamieszkali w pracowni fizycznej, pan Wyszyński w bibliotece, zaś łóżko dla pani Skubijowej stanęło w gabinecie wicedyrektora. Dla pani Fusek (pan Andrzej mieszkał jeszcze wówczas w warszawskim akademiku) udało się wygospodarować kąt w magazynku przy sali gimnastycznej. Za szafą z piłkami stanęło łóżko, funkcję kuchni piastował okienny parapet. Sytuacja mieszkaniowa poprawiła się dopiero po kilku latach. W miarę rozbudowy osiedla przy ul. Szkolnej, nauczyciele z Chyliczkowskiej mogli liczyć na przydział mieszkaniowy.
Film o Leninie
Wspomnienia państwa Fusków obfitują w anegdoty, które rzucają światło nie tylko na życie szkoły, ale też sytuację w kraju. Władze państwowe dbały, by młodzież szkolna była wychowywana w duchu jedynie słusznej ideologii. Zgodnie z zarządzeniem, nauczyciele mieli obowiązek na lekcjach wychowawczych omawiać tematy polityczne – oczywiście przy odpowiedniej narracji. Nauczyciele niechętnie wypełniali zalecenia i omijali je, zwyczajnie wpisując do dziennika wymagany temat , a rozmawiając z uczniami o czymś innym.
Czasem jednak w szkole pojawiał się wizytator i wówczas trzeba było poprowadzić zajęcia zgodnie z nakazem. Andrzej Fusek wspomina, jak pewnego dnia wizytator trafił na jego lekcję. Tematem miał być Lenin, pan Andrzej przyniósł więc na zajęcia film o Włodzimierzu Iljiczu. Problem polegał na tym, że taśma co chwilę się rwała... Uczniowie skrupulatnie ją kleili, za chwilę sytuacja znów się powtarzała, więc znów trzeba było kleić... I tak klasie pana Fuska upłynęła cała lekcja o Leninie. – Dobrze, że wizytator nie był służbistą, bo mógłby podejrzewać mnie, uczniów, czy dyrektora o sabotaż, a tak skończyło się jedynie surowym przykazaniem, żeby omówić temat na następnej lekcji – wspomina po latach pan Andrzej.
Na tym kończymy pierwszą część opowieści. Kolejna – o wodniakach, zniszczonych archiwach i rotmistrzu Pileckim – już za tydzień.
W przygotowaniu niniejszego artykułu posiłkowałam się wspomieniami Aleksandry i Andrzeja Fusków, zawartych w publikacji "Łapmy stare Piaseczno, cz. 3" pod redakcją Małgorzaty Kawki-Piotrowskiej.
Napisz komentarz
Komentarze