Rok 1934 był dla polskiej komunikacji kolejowej znamienny. 24 listopada nastąpiło uroczyste otwarcie szerokotorowej linii kolejowej Kraków – Miechów, a 25 listopada otwarcie szerokotorowej linii kolejowej Warszawa – Radom. Nowa inwestycja „skróciła” odległość między Warszawą a Krakowem o 46 km. Prace zostały rozpoczęte wiosną 1933 roku i pod koniec listopada 1934 były na ukończeniu. Długość linii kolejowej Warszawa – Radom wynosiła 102,8 km, na tej drodze zaprojektowano sześć stacji (5 plus jeden przystanek) – Piaseczno, Chynów, Warka, Dobieszyn, Bartodzieje i przystanek Zalesie Górne. Koszt jednego km linii Warszawa – Radom wyniósł 230 tys. zł. Ukształtowanie terenu na linii Kraków – Miechów było powodem, że jeden km tej linii kosztował 419 tys. zł. Dworce kolejowe na trasie Warszawa – Radom zostały zaprojektowane w stylu architektury modernizmu, położono duży nacisk na funkcjonalność pomieszczeń i wygodę pasażerów. Piaseczyński dworzec z tych pięciu nowych najokazalszy, jest tego funkcjonalizmu przykładem. Prawdopodobnie architektem budynku był Edgar Norwerth. Dlaczego prawdopodobnie? Ponieważ Muzeum Kolejnictwa, Konserwator Zabytków, projektanci nowego kształtu budynku (podniesiona najwyższa część budynku) mówią – prawdopodobnie. Nie zachowała się dawna dokumentacja lub nie została odnaleziona. Jeśli architektem nie był Edgar Norwerth, tylko np. zespół architektów kolejowych, to jedno jest pewne – styl, czas, w którym tworzył ten znakomity architekt, jego czynny udział kształtowaniu rzeczywistości architektonicznej Warszawy, Polski, działalność publicystyczna w fachowych pismach traktujących o architekturze, jak najbardziej wskazuje na to, że musiał mieć duży wpływ na projekt dworca piaseczyńskiego. Przytoczę tu opinię o tym architekcie Pawła Wędziagolskiego wyrażoną w sprawozdaniu z Pierwszego Dorocznego Salonu Stowarzyszenia Architektów Polskich w sprawie dworca w Będzinie („Architektura i Budownictwo” 1927 nr 5): „Niezłym jest E. Norwertha projekt dworca kolejowego w Będzinie. Dobry też, jako plama barwna, przekrój perspektywiczny... Życzyć by należało, aby ten dworzec dało się zrealizować; miałoby to wielkie znaczenie dla orzeczenia, o ile tego rodzaju budynki mogą i dadzą się u nas zaszczepić i właśnie żeby to wybudował rozsądny i kulturalny Norwerth”. Dworzec będziński i piaseczyński zostały wybudowane. Radość i duma z uruchomienia linii kolejowej w 1934 była tak duża, że pierwszy przejazd pociągu na tej trasie uczczono nabożeństwami dziękczynnymi w kościołach. W Bartodziejach na stacji (między Radomiem a Warką) na ustawionych wzdłuż bocznego toru 30 platformach ustawiono stoły na 330 m, przy których zasiadło tysiąc osób. Serwowano bigos i groch z kapustą. Pociągiem podróżowali pan prezydent z panem premierem. W Piasecznie witając podróżujących, jakiś zażywny jegomość wygłosił następująca mowę: „...wszystkie dotychczasowe rządy niszczyły Piaseczno...”. Pan premier wysłuchał i nie skomentował. Okazało się, że pociąg jest opóźniony i trzeba szybko wracać do Warszawy.
Dworzec PKP Piaseczno w latach 60. i 70. XX w był centrum życia towarzyskiego. Rytm przejazdu pociągów dyktował podróżnym towarzyskie życie dworcowe i długość posiedzeń w bufecie i poczekalni. Dworzec był ogrzewany piecami, czynny całą dobę. Bufet pełnił rolę sklepu i restauracji, w której można było zrobić zakupy i zjeść bigos, jajka w majonezie, napić się herbaty. Bufet był zaopatrzony w wielkie tafle marmolady na wagę, herbatniki petit beurre, wspomniany bigos z kiełbasą, pieczywo, piwo i wino. Za ladą stała bufetowa w białym fartuszku i przepasce z białej koronki na włosach (wymóg sanepidu) i zręcznie nalewała w kufle piwo z beczki. W drewnianych skrzynkach stała oranżada o smaku landrynek. Zapach piwa roznosił się po całym dworcu. Między bufetem a piwnicą była winda, jakby kuchenna, do serwowania posiłków. W rogach pomieszczeń stały spluwaczki.
Poczekalnia tętniła życiem. Okoliczna ludność korzystała z jedynego w okolicy aparatu telefonicznego. Często ustawiała się do niego kolejka. Meldowało się na cały głos w słuchawkę telefoniczną i ku rozrywce siedzących, bo echo niosło głos po całym pomieszczeniu, że – dziecko się urodziło, że Franek kupił pralkę, że nie wracam, że wracam... i inne takie rewelacje. Co jakiś czas należało wrzucić do automatu monetę 50-groszową. Kolejna wrzucana moneta budziła irytację oczekujących na zwolnienie aparatu telefonicznego. A jak zabrakło 50 groszy? To wtedy delikwent wołał na całą poczekalnię – „Ma ktoś z państwa „pożyczyć” 50 groszy?” – zawsze ktoś miał. W kasie biletowej królowała pani Ewa Marek. Od czasu do czasu po poczekalni przechadzał się naczelnik stacji pan Brajbisz, w mundurze kolejarza, elegancki i przystojny.
Czasami grupa gitowców wpadała na dworzec i robiła rozróbę, wtedy przyjeżdżała milicja i kto dał się złapać wyjeżdżał, po szybkim sądowym wyroku z tak zwanej „bomby” w Bieszczady na wyrąb lasu. I był spokój.
Początkowo trasa Warszawa – Radom była jednotorowa. Nie było schodów nad torem, wsiadaliśmy i wysiadaliśmy z peronu scalonego z budynkiem. Szerokie, wygodne niskie wejście i zejście na peron. Mieszkańcy Zalesia Dolnego skracali sobie drogę na dworzec zbiegając ze skarpy. Co było mało bezpieczne i grożące mandatem. Sokiści pilnujący porządku często uganiali się za delikwentem łamiącym przepisy. Kto nie miał ochoty lub sprawności fizycznej, aby zjeżdżać ze skarpy, musiał poświecić dobre kilka minut na dojście do dworca. Koszmarny wiadukt nad torami powstał dopiero w około roku 1960. I tak szczytem luksusu było dla mieszkańców Piaseczna to, że można było z naszego dworca dojechać do Czachówka, Warki, Krakowa i Zakopanego. Większość pociągów dalekobieżnych nie zatrzymywała się na stacji w Piasecznie, ale zdarzyło mi się parę razy, że na moją prośbę maszynista na chwilę zatrzymywał pociąg i nie musieliśmy jechać do Warszawy, aby potem wrócić pociągiem podmiejskim do Piaseczna. Raz też, spóźniona na pociąg do Zalesia Górnego, zatrzymałam lokomotywę, która jechała bez składu wagonów i jakby „stopem” kolejowym dojechałam do pracy. Kolejarze to naród przyjazny.
Poczekalnia dworcowa, szczególnie w czasie mrozów, gdy ogłaszano, że pociąg może mieć godzinę opóźnienia, pełniła funkcję salonu towarzyskiego. Tu poznałam znanego architekta i wykładowcę akademickiego Witolda Krassowskiego znawcę dziejów budownictwa drewnianego. Mieszkał on nieopodal dworca przy ulicy Poniatowskiego w drewnianym domu obok obserwatorium astronomicznego swojego ojca Jana Krassowskiego. Witold, człowiek o niesamowitej osobowości. Zawsze ubrany w rozciągnięte grube swetry z nierozłączną fajką i demoniczną nieco urodą, wyróżniał się z tłumu i budził ciekawość podróżnych. Pachnący tytoniem Amphora, człowiek o bystrym uważnym spojrzeniu był bardzo interesujący. Tomek, mój kolega architekt tak pisze o mistrzu:, „Kiedy studiowałem na Wydziale Architektury PW w latach 1973-78 Profesor był już w sile wieku. Nie miałem z Nim zajęć. Pojawiał się na wykładach innych WIELKICH (Kotarbiński, Tatarkiewicz, Kazimierz Michałowski). Kurzył fajkę na korytarzach Wydziału oblegany przez ludzi. Strój zawsze taki sam: góralski sweter wełniany koloru szarego, spodnie wpuszczone w czarne gumowce i włosy jak na zdjęciu”. Pomyślałam, że gdyby profesor żył, byłby zdumiony, że można pytać – „Czy dworzec piaseczyński jest zabytkiem?”. Takie pytanie chyba by go zaskoczyło.
Dworzec PKP w Piasecznie, decyzją Konserwatora Zabytków, został w połowie czerwca w 2014 roku wpisany do rejestru zabytków. Tyle historia!
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze