Podczas ceremonii otwarcia uniwersjady w Lake Placid Marek Kania pełnił funkcję chorążego – sportowca, który idzie na czele swojej reprezentacji i trzyma w ręku flagę państwa. To ogromne wyróżnienie, które niestety często kojarzy się z tzw. klątwą chorążego, ponieważ istnieje teoria, zgodnie z którą pełnienie tej funkcji wiąże się z pechem dotykającym znakomitych zawodników. Na szczęście w przypadku mieszkańca Konstancina-Jeziorny żadna klątwa nie miała racji bytu i osiągnął on wspaniały wynik.
Panczenista, który na co dzień występuje w barwach Legii Warszawa, wziął udział w rywalizacji na 500 metrów. Reprezentant Polski uzyskał czas 35,99 sekundy, tracą zaledwie 0,69 sekundy do triumfatora wyścigu Japończyka Wataru Morshige (brązowy medalista ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie). Drugi był zaś inny zawodnik z Kraju Kwitnącej Wiśni Kazuya Yamada (35,84 sekundy).
– Jechałem z moim rywalem z Japonii bardzo równo, z wirażu wyjechałem tuż za nim i przeszła mi przez głowę myśl, że to może być walka o medal, a gdybym go nie zdobył, to bym sobie nie darował. Mocno powalczyłem i cieszę się, bo mam ten medal – powiedział po wyścigu Marek Kania i nie ukrywał, że „klątwa chorążego” siedziała mu w głowie. – Muszę przyznać, że gdzieś tam myślałem sobie o tym po rywalizacji na tysiąc metrów, która nie przebiegła po mojej myśli. Nawet pomyślałem, że może to był błąd, iż się zgodziłem być chorążym, ale na szczęście jednak ta klątwa mnie nie dopadła i dzisiaj mogę cieszyć się z medalu.
Nie zapominajmy, że przed uniwersjadą sportowiec z uzdrowiska nie mógł trenować przez kilka dni z powodu kontuzji.
– Gdzieś tam jeszcze czuję dyskomfort, ale on w żaden sposób mnie nie ogranicza. Po prostu tylko czuję ból, bo pewnie mięsień się zrasta – dodał brązowy medalista.
W miniony czwartek Kania wystąpił również w sztafecie mieszanej. Razem z Martyną Baran udało mu się zająć szóste miejsce (3:14.63 min.).
Napisz komentarz
Komentarze