W ogrodzie tym, co był jednym z najpiękniejszych ogrodów Piaseczna, w początkach XX w. była fontanna, do której bogaty właściciel posesji, a był nim pan Józef Banasikowski właściciel warszawskich zakładów szewskich na Mokotowie, zażyczył sobie wstawić rzeźbę. I przez dekady zdobiła ta rzeźba jego ogród, przetrwała dwie wojny i nagle zniknęła.
Kilka słów o właścicielach „chłopca z fontanny”
Józef Banasikowski zmarł w 1944 r. Po nim majątek piaseczyński przejęła jego córka Maria Lewandowska, a po jej śmierci wnuczka Banasikowskiego pani Zofia Goller i jej mąż. Historię rodziny Banasikowskich można przeczytać w mojej niedawno wydanej książce pod tytułem „...a potem wszystko rozwiał wiatr”, w której na koniec historii o Banasikowskich piszę o tym, że po wojnie dom i zabudowania gospodarcze podlegały kwaterunkowi. Początkowo, gdy do Piaseczna przybyli repatrianci ze wschodu i zamieszkali u pani Lewandowskiej, stosunki między nimi a właścicielami układały się poprawnie, gdy nastąpiła wymiana lokatorów pani Zofia Goller wspominała ich źle. Były awantury, głośne wykrzykiwanie wulgaryzmów i wódka. Jeden z lokatorów powiesił się w ogrodzie. W 2001 r. Gollerowie mieszkali już samotnie. Najpierw pan Goller przeniósł się do wieczności, wspominany jako kulturalny pan, lubiący działać na rzecz miejscowej społeczności. Zofia bała się mieszkać samotnie, dzieci nie miała. Chodziły słuchy, że w willi straszy, że słychać w nocy kroki. Nawet psy bały się wejść do domu od strony salonu. Zainteresowała się tym policja, były patrole. Wówczas z fontanny zniknęła figura chłopca. Rzeźba cenna i wyjątkowo piękna.
Odnajduje się zaginiony chłopiec
Sądzę, że moja książka stała się inspiracją do pewnych zdarzeń, które jak na razie zakończyły się w sposób zadziwiający. Dom Banasikowskich został rozebrany i gdyby nie moje opowieści historia poszłaby w zapomnienie. Pewnego dnia w kwietniu 2024 r. otrzymuję wiadomość, że w pewnym ogrodzie w Piasecznie stoi rzeźba chłopca, która jest zdumiewająco podobna do rzeźby z fontanny Banasikowskich, prezentowanej na zdjęciu w mojej książce. Co robić? Dzwonię na policję do Piaseczna i informuję, że cenna rzeźba skradziona 24 lata temu jest w pewnym ogrodzie.
Dostaję zdjęcia potwierdzające, że chodzi rzeczywiście o rzeźbę z mojej książki, o czym informuję policję. Policjant pyta, czy ja wiem, kto dziś jest właścicielem rzeźby? No nie wiem, bo spadkobiercy, których znałam zmarli bezpotomnie. Policja radzi mi szukać obecnego właściciela, bo jak twierdzi, tylko on może dokonać zgłoszenia. Zwijam się jak w ukropie, jak mówiła moja babcia, zdobywam nr telefonu do sąsiadów posesji przy ul. Świętojańskiej, gdzie ostatnio widziany był chłopiec w fontannie, ale okazuje się, że nikt ich nie zna, albo zna, ale jest zobowiązany tajemnicą, Kto to dziś wie?
Okazuje się, że historia powinna potoczyć się inaczej: policja powinna zabezpieczyć rzeźbę i szukać właściciela, ale to się nie dzieje. Co się stanie z rzeźbą, gdy wszystko potoczy się właściwym torem? Czy zostanie pokazana w nowym muzeum? Czy może zostanie wrzucona do magazynu na wieczne zapomnienie tak jak odboje z bramy z ul. Nadarzyńskiej, kute secesyjne barierki balkonów i dzwonek do drzwi z mieszkania przedwojennego burmistrza Markowskiego? Czy jest nadzieja?
Logo z piekarni Wojciechowskich widziałam w muzeum. W ostatniej chwili poprosiłam kolegę, gdy już trwała rozbiórka piekarni w najlepsze, aby wyprosił od dewelopera o to logo i zaniósł do muzeum, z czym też były perypetie, ale się udało. To może ta nadzieja jest. Zawieszam historie, z lekka zrozpaczona.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze