Mieszkańcy wsi Mysiadło pod Piasecznem 11 listopada 1937 r. około godziny 16.00 usłyszeli nad głowami warkot samolotu.
Usłyszeli, ale nie zobaczyli go, bo zapadł już zmierzch, padał drobny deszcz, a z powodu gęstej mgły nie widać było czubków drzew. Dziennik „Czas” tak opisuje ten moment:
„Sądząc z warkotu silników, samolot leciał w stronę Warszawy. Po kilkunastu minutach warkot silników rozległ się znowu, przy czym teraz trwał już dłużej. Wydawało się, że samolot krąży nad wsią, jakby w poszukiwaniu miejsca do lądowania. Naraz od strony wschodniej wyłoniła się z mgły sylwetka samolotu, lecącego na wysokości zaledwie kilkunastu metrów. Samolot szybował wprost na zagrodę rolnika Mirkowskiego, otoczoną młodym sadem owocowym. Podchodził on wyraźnie do lądowania-miał opuszczone podwozie. W odległości około 300 metrów od zabudowań gospodarskich i około 400 metrów od szosy Warszawa-Piaseczno, maszyna zawadziła sterami o przewody wysokiego napięcia linii Grójec-Pruszków błysk elektryczny przeszył zmrok. Posypały się iskry. Maszyna gwałtownie obniżyła lot i po przeleceniu kilkudziesięciu jeszcze metrów runęła całym ciężarem między drzewa ogrodu Mirkowskiego”.
Wymiana informacji między lotniskiem i obsługą samolotu Polskich Linii Lotniczych „LOT” Lockheed L-10A Electra (SP-AYD)
16.01 – kierownik radiostacji na Okęciu dostaje informację, że mgła nad lotniskiem jest bardzo duża i decyduje, aby samolot SP-AYD leciał do Poznania. W Poznaniu jest lotnisko przygotowane do nocnych lotów, bardzo dobrze oświetlone.
16.05 – Poznań donosi, że do nich nadchodzi też mgła i warunki zmieniają się z minuty na minutę.
16.10 – SP-AYD chce odlecieć do Poznania, gdy dostaje informację, że tam też pogoda pogarsza się, pilot Witkowski decyduje, że ląduje w Warszawie.
16.22 - Pierwszy nalot SP-AYD na wysokości 600 m. Odległość widzenia 2000 m, nie widać hangarów na lotnisku.
16.30 - SP-AYD nadaje: robię wiraż, wysokość 350.
16.32 - SP-AYD jestem na 150 metrach.
16.38 - Warszawa: zejście na 100 metrów. SP-AYD: jestem już na 60 metrach.
Huk motoru głuchnie, telegrafista stara się nawiązać kontakt z samolotem: GDZIE JESTEŚCIE!?
16.44 - Warszawa: QRQ, QRQ wołania pozostają bez odpowiedzi.
Polecenie, aby wszystkie stacje radiogoniometryczne nadawały QRQ. Kiedy po dwóch minutach nie odzyskano łączności, kierownictwo portu lotniczego zaczęło alarmować wszystkie miejscowości leżące w pobliżu lotniska.
17.00 - Przychodzi wiadomość, że pod Piasecznem wydarzyła się katastrofa.
Szczątki samolotu w sadzie gospodarza Mirkowskiego
Szczątki samolotu w sadzie gospodarza Mirkowskiego
Gospodarz Mirkowski z Mysiadła i kowal Kajdlent natychmiast pobiegli w stronę samolotu. Maszyna była zupełnie rozbita, jej szczątki porozrzucane na kilkanaście metrów. Spod szczątków samolotu, pod pogiętą blachą rozlegały się przeraźliwe jęki i wołania o pomoc. Jeden z pasażerów, który prawdopodobnie miał fotel przy skrzydle, nie odniósł większych obrażeń, pomagał rannym współpasażerom, proszącym o pomoc. Ktoś pobiegł do szosy, zatrzymał autobus, prosił o pomoc, ale kierowca nie zgodził się, stwierdził, że nie ma czasu. To od pasażerów autobusu władze Piaseczna dowiedziały się o katastrofie. Tymczasem z Okęcia zatelefonowano do Jeziorny i do Piaseczna. Po dłuższej chwili telefonistka w Piasecznie oświadczyła, że wydarzyła się jakaś katastrofa, bo wszystkie władze z Piaseczna udały się na miejsce wypadku. Wobec tego natychmiast w kierunku Piaseczna ruszyła karetka sanitarna, dwa samochody ciężarowe, oraz mechanik Polskich Linii Lotniczych „Lot”. Wyjechał też dyr. mjr Makowski. Kiedy ekspedycja ratunkowa przybyła na miejsce, zastano tam lekarza z Piaseczna oraz pomoc wojskową.
Pierwsza pomoc
Z pierwszą pomocą pospieszyły, dopiero po godzinie, zmotoryzowane oddziały wojska, powracające z defilady z Warszawy. Około godz. 17.30 po lekarza Ubezpieczalni Społecznej w Piasecznie dr. Wacława Starczewskiego przybył motocykl wojskowy. Lekarz, zabrawszy materiały opatrunkowe, udał się niezwłocznie motocyklem na miejsce katastrofy. Zabici i ranni pogrążeni byli w błocie. Przy świetle latarki elektrycznej dr Starczewski przystąpił do nakładania opatrunków. Najbliżej samolotu leżeli: pani Kostanecka, która zginęła na miejscu wskutek urazu głowy, obok jej syn, na jego ciele nie było widać żadnych obrażeń, zmarł w karetce. Gdy lekarz przystąpił do badania pana Kostaneckiego ten jeszcze oddychał. Inne ofiary katastrofy leżały obok kadłuba w odległości od 5 do 10 m. Lekarz opatrzył kolejno wszystkich rannych, z których kilku było nieprzytomnych. Wkrótce przybyły wezwane z Warszawy sanitarki wojskowe. Samochody przeciągnięto przez błotnistą ziemię przy pomocy traktora z folwarku Mysiadło. Po umieszczeniu rannych w karetkach przewieziono ich do Warszawy.
Stan pasażerów i pilotów samolotu
W katastrofie zginęli: Janina Kostanecka żona profesora, byłego rektora UJ w Krakowie i byłego prezesa Polskiej Akademii Umiejętności dr. Kazimierza Kostaneckiego, syn Kostaneckich dr Jan, docent ekonomii na UJ w Krakowie, na stałe zamieszkały w Warszawie, dojeżdżający na wykłady do Krakowa, ożeniony z Angielką. Zginął Jerzy Gablenz — przemysłowiec, kompozytor, pedagog z Krakowa, lat 50, który osierocił żonę i 4 dzieci. Na miejscu zginął Bergrin — obywatel szwedzki, przemysłowiec z firmy SKF produkującej łożyska kulkowe. Wśród rannych znajdowali się: Pelagia hr. Potocka, Hans Tansig z Krakowa, obywatel austriacki, współwłaściciel zakładów metalowych w Krakowie, Wilhelm Beer i jego żona, Kazimierz Pelczar naukowiec z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, oraz inż. Braun z Krakowa, pilot i radiomechanik.
Piątek 12 listopada 1937 - dzień po katastrofie
Ranni i poszkodowani w katastrofie: prof. Kazimierz Pelczar i hr. Pelagia Potocka przewiezieni zostali do szpitala św. Józefa na Wilczej. Pozostali ranni: Wilhelm Beer, przemysłowiec z Wiednia, oraz jego małżonka, Hans Tansig, radiomechanik Zygmunt Bluszcz, inż. Kazimierz Braun i pilot Mieczysław Witkowski trafili do Instytutu Chirurgii Urazowej przy ul. 6-go Sierpnia. Stan prof. Pelczara z Wilna nie wydawał się groźny, przechadzał się po szpitalu, jednakże ze względu na możliwość urazów wewnętrznych kazano mu się położyć. Stan pilota p. Witkowskiego również nie budził obaw o życie. Miał on powikłane złamanie prawej kończyny dolnej. Wobec obawy gangreny i tężca otrzymał zastrzyk przeciwtężcowy. Po operacji złożenia nogi, dokonanej przez prof. Levittoux pan Witkowski czuł się stosunkowo nieźle. Pani Beer miała nadpęknięcie miednicy, jak się zdaje niegroźne. Jej mąż doznał zwichnięcia przedramienia. Inż. Braun ogólne potłuczenie. Pani Potocka nie odzyskała przytomności, ale tętno i ciśnienie krwi było niezłe. Hr. Pelagia Potocka była wśród tych pasażerów, którzy przeżyli katastrofę, w najcięższym stanie. Stwierdzono u niej wstrząs mózgu, ranę tłuczoną w okolicy czołowej. Dla podtrzymania działalności jej serca musiano dokonać kilku zastrzyków. Pan Tansig czuł się o tyle dobrze, że ze szpitala przeniósł się do hotelu. Radiotechnik p. Bluszcz również na własne żądanie przewieziony został do domu.
Przed szpital zajechała luksusowa limuzyna, z której wysiadł hrabia Potocki, przyjechał odwiedzić córkę, niestety lekarze nie mogli wpuścić ojca do panny Pelagii, jej stan nie pozwalał na odwiedziny.
Hrabianka Pelagia Potocka
Panna Pelagia Potocka studentka Akademii Sztuk Pięknych urodzona 14 stycznia 1909 r. w Krakowie, w chwili katastrofy miała 28 lat. Leciała do Warszawy na pogrzeb swojego brata Ignacego, który zmarł w wieku 33 lat. Była najciężej ranna z grupy pasażerów, którzy przeżyli tę straszną katastrofę, leżała kilka dni nieprzytomna z powodu obrażeń głowy. Bliscy panny Pelagii mieli początkowo zakaz odwiedzin, ale przeczytałam, że w końcu weszli do niej, gdy była jeszcze nieprzytomna. Nieszczęście, jak to w życiu bywa, jedno za drugim. Dla rodziców zły los, syn jeszcze niepochowany, Pelagia w stanie śpiączki w szpitalu. Pelagia i Ignacy byli dziećmi hr. Franciszka Salezego Potockiego szefa departamentu wyznań w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Franciszek był mężem Małgorzaty Marii ks. Radziwiłł na Nieświeżu H. Trąby. Potoccy mieszkali przed rewolucją październikową w majątku Peczera (dziś wieś w Ukrainie), gdy dobra Potockich znalazły się na terenie ZSRR, odebrano im majątek, a oni przenieśli się do swojego pałacu w Krakowie, który mieścił się na rogu Brackiej i Rynku. Władza ludowa po 1945 r. odebrała Potockim pałac krakowski, ale pozostawiła kilka pokoi, w których mieszkali potem spadkobiercy rodziny. Franciszek i Małgorzata Potoccy przeżywali niewyobrażalną tragedię – w nocy z 10 na 11 listopada zmarł w Rutce ich najstarszy syn Ignacy, osierocił kilkoro dzieci. Pelagia leciała z Krakowa do Warszawy, jak tylko dowiedziała się o śmierci brata, tak szybko, jak tylko było to możliwe. Szukałam informacji na jej temat i jedyne co znalazłam to ślubne zdjęcie jej siostry Róży, na którym są rodzice i jest i ona. Piękna, smukła młoda kobieta, wysoka jak wszyscy Potoccy tej linii. Zdjęcie jest zrobione w Pałacu Potockich w Krakowie. Pelagia nigdy nie wyszła za mąż, zmarła bezpotomnie w Krakowie 6 października 1994 r. w wieku 85 lat. Znano ją w Krakowie jako osobę odważną i pomocną.
Sobota 13 listopada 1937 - trzeci dzień po katastrofie
Stan rannych w czwartkowej katastrofie lotniczej pod Piasecznem: hr. Potocka nie odzyskała dotąd przytomności, lekarze uważają jej stan za poważny. Dość poważnie przedstawiał się stan zdrowia pilota Witkowskiego. Noga w dwóch miejscach złamana została złożona, wobec tego jednak, że złamanie połączone było z raną otwartą — ciągle jeszcze trwa obawa zakażenia. P. Braun, który miał pęknięte płuco, otrzymał odpowiednią serię zastrzyków. Lekarze uważali, że jeżeli w ciągu 12-24 godzin nie ukażą się objawy zapalenia płuc, stan chorego będzie się stale poprawiał. Pani Beerowa (nadpęknięcie miednicy) leży w gipsie. Stan poważny, ale dla życia niegroźny. Jej mąż miał nastawione wybicie stawu barkowego, ale dalej złamanie obojczyka. Stan Beera jest dobry. Pozostali ranni: prof. Pelczar, radiooperator Zygmunt Bluszcz i Tansig czują się zupełnie dobrze.
W sobotę od rana rozpoczęto badanie wysokościomierzy w Instytucie badań technicznych lotnictwa, trwały prace nad ustaleniem stanu obu wysokościomierzy (altimetrów). Pracowało nad tym ośmiu specjalistów. Oświadczono, że wyniki tych badań nie będą zapewne znane przed poniedziałkiem.
Epilog
Rankiem 12 listopada tłumy mieszkańców Piaseczna i Dąbrówki szły, aby zobaczyć miejsce katastrofy. W niewielkim sadku pana Antoniego Mirkowskiego obok czerwonego domu lśniły porozrzucane kawałki samolotu pilnowane przez czterech policjantów w nieprzemakalnych pelerynach. Zaorane pole z rozmokłą ziemią dawało efekt jeszcze większego koszmaru z powodu rozdeptanego błota. 50 m w prawo od samolotu leżał prawy silnik, lewy przed samolotem w niewielkiej odległości. Kabina pilota i radiooperatora strzaskana, przód kabiny pasażerskiej nie był uszkodzony, w oknach zostały nawet całe szybki. To, że ktoś ocalał w tym samolocie, należy uznać za cud. Decydowało miejsce, na którym siedział pasażer.
Katastrofa ta zadecydowała o życiu wielu rodzin, ale to już historia na inne opowiadanie.
Napisz komentarz
Komentarze