Reklama

„Tu zaszła zmiana” – Spacerkiem po Piasecznie z wehikułem czasu

18 grudnia 2024 r. wybrałyśmy się z moją synową Karoliną na wycieczkę po Piasecznie, aby udokumentować to co nowe w krajobrazie miasta. Miasto bardzo się zmieniło, wyburzono przez ostatnie lata wiele starych domów, a w miejsce nich powstają nowe budynki. Analizując to co nowe z tym co było dawniej, liczę że będziecie mieli drodzy Czytelnicy dobrą zabawę w wolne świąteczne dni. Pierwsza część porównań z serii „Tu zaszłą zmiana” już dziś.

18 grudnia 2024 r. wybrałyśmy się z moją synową Karoliną na wycieczkę po Piasecznie aby udokumentować to co nowe w krajobrazie miasta. Miasto bardzo się zmieniło, wyburzono przez ostatnie lata wiele starych domów, a w miejsce nich powstają nowe budynki. Analizując to co nowe z tym co było dawniej, liczę że będziecie mieli drodzy Czytelnicy dobrą zabawę w wolne świąteczne dni. Pierwsza część porównań z serii „Tu zaszłą zmiana” już dziś.
Zdjęcia nowe: Karolina Szturomska, Małgorzata Szturomska                                                                                                                       Zdjęcia dawne: Jacek Mrówczyński, Marek Kulczyk, Jerzy Dusza

Łaźnia miejska

Łaźnia miejska zbudowana 1924 roku na polecenie najbardziej znanego farmaceuty w mieście Piasecznie, sławnego burmistrza Wacława Kauna, pierwszego burmistrza miasta wybranego w listopadzie 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, była czynna prawie pół wieku. Często opisywana jest jej historia powstania, starania o nią i jej przydatność dla krzewienia kultury w mieście, zapobiegania epidemii itd. Niektórzy historycy piaseczyński łączą ten budynek z powstaniem piaseczyńskiego getta. 

Nagle po II wojnie światowej łaźnia straciła swoje znaczenie, gdyż z chwilą wybudowania pierwszego bloku na osiedlu przy ulicy Puławskiej i bloku przy zbiegu ulic Nadarzyńskiej i Kościuszki, ludziom zachciało się bieżącej wody i kanalizacji. Powoli zaczęły powstawać łazienki w domach. Wydzielano pomieszczenia w starych mieszkaniach, lub projektowano obowiązkowo w nowo powstających budynkach. O ile w latach pięćdziesiątych XX wieku zdarzało się, że nowo wybudowane domy nie posiadały łazienki, to w 10 lat później było to raczej niemożliwe. Łaźnia miejska odchodziła do lamusa. Budynek, o który mało dbano, zaczął popadać w ruinę. Jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych można było popluskać się w wannie za 5 zł lub umyć się pod prysznicem za 2 zł, ale stan urządzeń był zły. Zażółcone wanny, dziwny zapach mydła „jeleń” nie nastrajały do dbania o higienę właśnie w tym miejscu. W ogóle było to miejsce nieprzyjemne. 

Zawsze panował tu półmrok, chyba ze względu na małe okna umieszczone dość wysoko. No i plotki snujące się po mieście, dziwnej treści opowieści o tym, że w łaźni miejskiej, w pokoikach z wannami można natknąć się na parę kochanków, uprawiającą wolną miłość za pieniądze. Intymność tego miejsca i ciasnota mieszkaniowa tych czasów mogła być powodem spotkań, których celem głównym nie było doszorowanie czarnych z brudu pięt. Ile było w tym prawdy ? Nie wiem, ale opowiadało mi kilka osób korzystających z łaźni, że rodzice w pewnym momencie zabronili im tam chodzić. Ponurości tego miejsca dodawał zapach padliny roznoszący się zza budynku, z okolic rzeźni miejskiej. Zbudowanej tuż przy budynku łaźni.

Przynosząca spore dochody miastu ubojnia zwierząt, w której oprawiano też skóry, roznosiła po okolicy ohydny zapach, odstręczający chętnych do zbliżania się tego koszmarnego miejsca. Co wtorek i piątek, każdego tygodnia po ulicach miasta jechały furmanki z popiskującymi prosiakami lub porykującymi cielakami zmierzającymi do rzeźni. Wozy konne bujały się majestatycznie po kocich łbach piaseczyńskiego bruku, wioząc w ostatnią drogę bydlątko. W jatkach, nieopodal budynku łaźni, na stołach wystawiano mięso i głowy cieląt z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Koszmar mojego dzieciństwa. Tyle o łaźni miejskiej i okolicach. Władze miasta podjęły decyzję o zamknięciu obiektu, wyburzeniu (1978 roku)  i odbudowania w identycznej formie. I chwała im za to.

Ulica Nadarzyńska

Są takie miejsca w mieście, na temat których snuje się tysiące opowieści i wydawałoby się, że pozostaną w historii miasta na wieki, a tymczasem czas jak fala morska docierająca do brzegu, zaciera wszystko co tam zbudowane. Pamiętam ulicę Nadarzyńską od lat 50. XX wieku, jeszcze sprzed wybudowania na rogu z ulicą Kościuszki, olbrzymiego jak na koniec lat 50. XX w. bloku, w którym ulokowano wiele bardzo nowoczesnych, jak na owe czasy, sklepów i wiele rodzin dostało tu mieszkania.

Historia rodzin mieszkających w tym bloku, zwanym na początku jego istnienia „czerwoniakiem” z racji tego, że przez jakiś czas był nieotynkowany, a ponieważ budowano go z czerwonej cegły zyskał sobie taką nazwę, jest godna osobnej opowieści. Tymczasem opowiem o tych, którzy tu byli w czasach, które mało osób już pamięta. Ulica Nadarzyńska przed wojną była zasiedlona przez Polaków, Żydów i Niemców zwanych „kolonistami niemieckimi” (pod taką też nazwą figurują w parafii w aktach narodzin, śmierci i małżeństwa) i poprzez wielość kultur tu spotykanych zyskała sobie sławę interesującej dzielnicy.

Jeśli ktoś się zastanawia co było w miejscu gdzie stoi dziś blok kiedyś zwany „czerwoniakiem” i zastanawia się kto był właścicielem tej nieruchomości, spieszę wyjaśnić. Znam szczegółowy opis miejsca, o którym piszę. We wrześniu 1935 roku w Warszawie w gmachu sądu przy Placu Krasińskich 12 o godz. 10:00 odbyła się publiczna sprzedaż/ licytacja nieruchomości należącej do Izraela Moszka Lejdermana, którą otrzymał w spadku po Josku i Marjem Rozenholc. Tak opisuje tę nieruchomość akt prawny: nieruchomość ta o nieokreślonej powierzchni graniczyła od wschodu z ulicą Kościuszki, od południa z ulicą Nadarzyńską, od zachodu z nieruchomością Icka Goldberga i od północy ze strumykiem przepływającym przez Piaseczno i składała się z placu zabudowanego z podwórzem, oraz z ogrodzonego placu od ulicy Kościuszki 18 mieszczącego skład drewna opałowego, niewielkiego ogrodu warzywnego i łąki. Na nieruchomości znajdują się następujące zabudowania: dom mieszkalny parterowy murowany, kryty blachą, papą i gontem, dom mieszkalny drewniany kryty gontem, w stanie zniszczonym, 2 komórki, kuczka z desek bez dachu, szopa z desek kryta papą, ustęp drewniany, śmietnik, dół po wapnie obłożony deskami, szopa drewniana, oraz inne przynależności. Nieruchomość była obciążona długiem hipotecznym, kaucjami i ostrzeżenia na ogólną sumę 10.730 rubli.

Z ciekawych opowieści z ul. Nadarzyńskiej przytoczę jeszcze tę: Kamienica pod numerem 4., znana z istniejącego tu latami magla, miejsca zdobywania najświeższych wiadomości o mieszkańcach Piaseczna, a także w 1922 roku z Kasy Chorych, sklepu kolonialnego i przede wszystkim miejsca modlitwy piaseczyńskich Chasydów. Mieszkania zajmowali tu i Żydzi i Polacy. Mieszkała tu na piętrze rodzina Lenardów, dwaj bracia Lenard zginęli w powstaniu warszawskim ich ojciec był księgowym w młynie. Jeden z braci o imieniu Paweł w 1943 roku został wypchnięty z tramwaju jadącego ulicą Puławską. Został przewieziony do szpitala Maltańskiego z raną głowy. Znalazłam lakoniczną notatkę o tym wypadku w dzienniku Nowy Kurier Warszawski, gadzinówce wydawanej w czasie wojny. Szukałam informacji o braciach Lenard długo, interesowała mnie bardzo ich rodzina, mało na ich temat wiemy. Z notatki prasowej wynika, że Paweł był z zawodu elektromonterem, gdy uległ wypadkowi miał 23 lata. Rana głowy okazała się niegroźna. Następną informację o Pawle uzyskałam z dokumentów ekshumacyjnych spisanych w trakcie wydobywania ciał bohaterskich chłopaków, młodych żołnierzy AK, zdobywających wieżowiec potocznie nazwany PASTą, o który toczył się ciężki bój od 2 do 20 sierpnia 1944 roku. Z tego dokumentu możemy się dowiedzieć, że  Paweł Lenard urodził się 27 lutego 1920 roku. Zginął 9 września 1944 roku.

Opowieści o ul. Nadarzyńskiej zmieściłyby się w okazałej księdze historycznej, może kiedyś ktoś taką opowieść napisze. Domy zniknęły, dziś patrząc na północ, zobaczymy taki widok jak na załączonym zdjęciu.

Kolejka

Fotograf robiący prezentowane zdjęcie w latach 70. XX w. stał na chodniku w miejscu nazwanym Węgiełkami. Węgiełki to była nazwa odcinka drogi od ul. Sienkiewicza do dzisiejszego ronda Solidarności, położone tu były tory kolejki grójeckiej kursującej do Góry Kalwarii. Stacja kolejki w miejscu, gdzie dziś ją można zobaczyć powstała około roku 1900. Pisząc „stacja” mam na myśli nie budynek, bo ten według projektu architekta Konstantego Sylwina Jakimowicza powstał nieco później. Stacja w czasach, gdy powstawała była poza miastem. Wieża ciśnień prezentowana na zdjęciu została zbudowana w późnych latach 40. po II wojnie światowej, gdyż poprzednia, wyjątkowo stylowa została uszkodzona w czasie działań wojennych. Ciekawostką jest też to, że obszar, o którym tu piszę nie należał przed 1916 r. do miasta Piaseczna tylko do Woli Piaseckiej. 

W 2000 (około) tradycyjny obszar Węgiełek nazwano ulicą Tadeusza Gerbera. Zmiany podobne skutkują tym, że miejsca i ludzie z nimi związane idą w niepamięć.

Rodzina Gerberów, przedwojennych i obecnych właścicieli kina w Piasecznie i sporego ogrodu przylegającego do Węgiełek, po śmierci doktora Tadeusza Gerbera (w 1996 roku) razem z przyjaciółmi czyniła starania o nazwanie tej ulicy jego nazwiskiem. I tak się stało. Nazwa ta jest, więc dość młoda jak na ponad 600 letnią historię miasta.

Na zdjęciu widzimy, że obszar należący do kolejki jest nieco większy niż dziś, ogrodzenie od strony zachodniej przesunięto poszerzając ul. Hanki Sawickiej i zmieniając jej nazwę na ul. Wojska Polskiego. Na zdjęciu po lewej stronie tuż obok ogrodzenia widzimy mały biały budynek to budka dróżnika, byłam tam częstym gościem w latach 70. XX w., bo pracowała tam moja koleżanka Halinka Rosa. Halinka skończyła wówczas technikum kolejowe i miała tu praktyki. Sporządzała jakieś bliżej mi nieznane dokumenty. Rodzina Rosów była w większości związana z kolejnictwem. W 2024 roku jesienią w miejscu skrzyżowania ulic Wojska Polskiego i Sienkiewicza powstało rondo.

 

Dzwonnica i rynek

Opis dzwonnicy w publikacji Ewy i Włodzimierza Bagieńskich: 

„Drewniana kryta gontem dzwonnica z I połowy XIX w. W 1998 r. rozebrana do konstrukcji nośnej i odbudowana w tym samym kształcie co dawniej przez firmę z Nowego Targu. Wyposażono ją w mechanizm do automatycznego dzwonienia. Dzwon o wadze 675 kg o imionach August i Stefan, ufundowany w 1946 r., konsekrowany w tymże roku przez kardynała Augusta Hlonda. Wówczas proboszczem był ks. Stefan Ulatowski.” 

Na razie o dzwonnicy tyle, a historia zmian na rynku to temat na bardzo długie opowiadanie. Dzisiejsza dzwonnica jest w innym kolorze niż przed remontem, co mnie trochę irytuje, bo przyzwyczaiłam się do tej orzechowej kolorystyki desek, no ale ponieważ o gustach się nie dyskutuję, to temat dzwonnicy na tym zakończę. Na zdjęciu z 1979 r. w perspektywie widać wschodnią pierzeję rynku, która na przestrzeni 100 lat ulegała wielu zmianom.

Przeczytaj również:

 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama