Link do części I
Link do części II
Minęło zaledwie 16 lat od uroczystego otwarcia wrót nowego kościoła w Starej Iwicznej, gdy w Sarajewie nastąpiły wydarzenia, które zgodnie z tzw. efektem motyla będą miały między innymi wpływ na kolonię osadników niemieckich pod Warszawą. W październiku 1914 roku prasa doniesie, że kościół w Starej Iwicznej wygląda jak rzeszoto, co oznaczało tyle, że został podziurawiony kulami w czasie toczących się tu walk.
Eksodus
Początek pierwszej wojny dla kolonistów niemieckich mieszkających na ziemiach mazowieckich miał bardzo dramatyczny przebieg, pisze o tym Dr Marta Milewska z Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku w opracowaniu pod tytułem „Koloniści niemieccy na Mazowszu u progu niepodległości II Rzeczypospolitej”: „Na obszarach o dużym skupisku osad niemieckich Rosjanie rozpoczęli kampanię propagandową, której celem było pozbycie się kolonistów jako tzw. kłopotliwego elementu. Osadnicy niemieccy, nawet ci legitymujący się rosyjskim obywatelstwem, nadal postrzegani byli jako najbardziej »niepewny żywioł« na obszarze działań wojennych, dlatego rząd rosyjski przystąpił do opracowania planu ewakuacji osadników w głąb Rosji. W dn. 25 lutego 1915 roku car Rosji Mikołaj II, podpisał ustawy likwidacyjne, na mocy których można było usunąć cudzoziemców oraz kolonistów pochodzenia niemieckiego”.
Wyprzedawano dobytek ruchomy kolonistów chłopom polskim i Żydom za bezcen. „I tak konia sprzedawano za 3 ruble, krowę za rubla, a świnię za 50 kopiejek. W oczach kolonistów chłopi grabili i kradli, co tylko mogli i gdzie tylko mogli. Jedynie nieliczni polscy sąsiedzi okazywali im jakąś litość i miłosierdzie”. W gruncie rzeczy Rosjanom chodziło o pozyskanie cennych majątków; opuszczone gospodarstwa poniemieckie mogły być nagrodą dla żołnierzy carskich. Celowo rozpowszechniano wizerunek kolonisty-zdrajcy. Polskich chłopów pozyskiwano poprzez pozwalanie im na bezkarną grabież pozostawionych gospodarstw i kupowanie za grosze narzędzi rolniczych od idących na zsyłkę. Kolonista miał kilka godzin na spakowanie swoich rzeczy. Rozdzielano rodziny, czego skutkiem była ogromna śmiertelność wśród gnanych w głąb Rosji ludzi, szczególnie dzieci. Co ciekawe: deportacja nie dotyczyła duchownych ewangelickich, a przecież byli to przywódcy lokalnych społeczności. Pozbawiano ich stanowisk i funkcji, jeśli uznano ich działalność za sprzeczną z rosyjską racją stanu. Taki los spotkał na przykład superintendenta warszawskiego konsystorza ewangelicko-augsburskiego Juliusza Bursche, któremu zarzucono „bliskie kontakty z osobami oskarżonymi o współpracę z nieprzyjacielem”, w wyniku czego dnia 8 lipca 1915 roku odsunięto go od wszystkich obowiązków.
Zastanowił mnie ten eksodus, bo mało się o nim pisze w opracowaniach historycznych dotyczących ziem leżących na południe od Warszawy, mniej strategicznych niż okolice np. twierdzy Modlin. Cały „genialny” plan rosyjski polegał na tym, że ukaz carski nie dotyczył kolonistów niemieckich zamieszkałych w skupiskach miejskich, tylko gospodarzy wiejskich; ewidentnie chodziło o ich majątki. W „Wiadomościach gubernialnych” z 15 lutego 1915 roku znalazłam informację o tym, że Rada Ministrów zdecydowała o wywłaszczeniu, zamieszczona jest długa lista nazwisk i instytucji, wśród wymienionych: szkoła ewangeliczna we wsi Stara Iwiczna. Na liście imiennej: Jakub Grossman z Pyr, Wilhelm Pochalski, Jan Erle, Michał Goethel, Jakub Gerber, Szymon Klaus, Jan Szyling, Edward Stahl z gminy Nowo Iwiczna i Seweryn Jung z Piaseczna. Takich list było zapewne wiele. Jakie były późniejsze losy przykościelnej szkoły i wymienionych gospodarzy po wojnie? Być może uda mi się ustalić. Nazwiska te do dnia dzisiejszego spotykamy na terenie powiatu piaseczyńskiego, a przecież po tych wydarzeniach minęło następne dwadzieścia kilka lat, wybuchła następna wojna i znów trzeba było opuszczać swoje domy i gospodarstwa, na rozkaz władz, tym razem niemieckich i pod karą śmierci,. Niektóre z nich, pozostawione bez opieki państwa, ograbione, przydzielano żołnierzom. Ot, sprawiedliwość tych, co wygrywają wojny.
Reminiscencje
„Reminiscencje” – tak zatytułował swój list do mnie pan Wojciech Markowski, wspominając między innymi kolonistów niemieckich. Pan Wojciech pisze: „Dziękuję, że Pani zajęła się tą naszą mniejszością tzw. »kolonistami«, choć dla mnie ci ludzie byli bardzo zasymilowani ze społeczeństwem piaseczyńskim. Tych, których poznałem wtedy, mógłbym prawie przysiąc, że to są nasi mieszkańcy i byli – przynajmniej w tych kręgach, gdzie ja się obracałem – bardzo szanowani. Pan Kloc, znakomity fachowiec od finansów, przez wiele lat prowadził piaseczyńską PSS, pan Kaukas, też działacz PSS-u, a rodzina Wernerów to specjaliści branży masarskiej. Jak daleko byli zasymilowani, to podam taki fakt: w tej narożnej kamienicy przy Kościuszki, róg Rynku, mieszkała rodzina Strekerów, córka tych państwa chodziła ze mną do jednej klasy w liceum i była już obrządku katolickiego ale pogrzeb jej ojca prowadził pastor i pogrzeb był w Warszawie na Młynarskiej. Ale to były dawne czasy, dziś większość społeczeństwa piaseczyńskiego nie ma pojęcia, że różne nacje mogły mieszkać na tym terenie, szanować się wzajemnie, to była jednak wielka sztuka naszych dziadków, pradziadków i rodziców. Popsuło się za mojego pokolenia, choć nie miałem w tym żadnego udziału. Ale to już zupełnie inna historia”.
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze