W latach 1945/46 na Górkach Szymona były okopy ze stanowiskami strzelniczymi do karabinów maszynowych. Andrzej Frydryszak (matura 1946) tak wspomina: „Ktoś odkopał szkielet człowieka i postawił tabliczkę – Szwab. Przez tydzień wieczorem i w nocy ukazywał się duch.
Miejsce to odwiedziło bardzo dużo ludzi z Piaseczna i Zalesia. Na prośbę mieszkańców ksiądz Władysław Malej z Jazgarzewa wyświęcił ten teren”.
Wiesiek Zwierzyński figuruje w spisie absolwentów gimnazjum i liceum Platerówka w grupie młodzieży „Matura 1958”. Czytam listę i wyławiam znajome nazwiska. Mój start do szkoły średniej odbył się w rok po zlikwidowaniu Platerówki, która była solą w oku władz oświatowych. Szczególnie po sławnej ucieczce w 1949 roku, przez zieloną granicę, Mariana Krauze i Marka Walickiego do Monachium.
Wieśkowi, wysportowanemu blondynowi, uczniowi szacownej uczelni, który pędził na rowerze po Górkach Szymona jak Struś Pędziwiatr uciekający przed Kojotem zawdzięczam możność obserwacji młodzieży z Platerówki. Wiesiek zabierał mnie na bagażnik roweru i gnał na mecz siatkówki. Był to mój pierwszy kontakt z Górkami Szymona, rzeką Jeziorką i Platerówką. Drugi kontakt to niedzielne spacery. Gdy pogoda sprzyjała, przez Zalesie przewijały się tłumy ludzi, co chwila ktoś kogoś pozdrawiał, wymieniał uprzejmości i z godnością, w świątecznym ubraniu, maszerował dalej. Były to czasy, w których ludzie dużo chodzili, dziwne, ale tak było.
W latach 50. XX wieku w dni powszednie, porannie, odbywały się na górkach lekcje wychowania fizycznego lub zawody z różnych dyscyplin sportowych. Pływano w Jeziorce aż do chłodów, czasami do połowy października. Klub Sportowy „Kolejarz” organizował zawody „Wpław Jeziorką” na dystansie np. 450 metrów. Pływanie w rzece owocowało kwalifikacją uczniów do kadry juniorów Mazowsza, medalami w zawodach powiatowych i wojewódzkich. Szkoła była potęgą sportową. Najlepszym miejscem do pływania był start przy drewnianym Upuście i dalej w górę rzeki. Zimą urządzano biegi narciarskie, hokej na stawach i na Jeziorce. Później, w latach 60. XX w., przy ulicy Kopernika w Piasecznie powstanie zorganizowane przez Kolejkę Grójecką lodowisko z prawdziwego zdarzenia.
Henryk Chrostkiewicz tak wspomina swoją przygodę z hokejem: „Graliśmy na zaimprowizowanych lodowiskach... Nie zapomnę jak w dniu wręczania świadectw maturalnych Pan Profesor Zenon Paruszewski wręczył mi ocalały w powstaniu warszawskim oryginalny krążek kanadyjski... i przykazał: Masz grać w hokeja, bo masz talent”.
Kilka słów o dojeździe do szkoły. Ludzie w tych czasach chodzili pieszo, albo jeździli Kolejką Grójecką. Pociągi były niemiłosiernie zatłoczone i czasami się zdarzało, że lokomotywa nie miała siły jechać pod górkę. Wtedy uczniowska brać wysiadała i pchała pociąg. Do Platerówki dojeżdżano kolejką z Warszawy, Grójca, Tarczyna, Konstancina i Góry Kalwarii itd. Uczniowie wysiadali na stacji Zalesie, przy drewnianej stacyjce i ulicą Modrzewiową maszerowali na zajęcia lekcyjne. Dojeżdżający z Góry Kalwarii wysiadali przy ulicy Czajewicza, gdyż tu pociąg stawał przed semaforem. Młodzież pochodząca z dalszych miejscowości wynajmowała stancje.
Historię szkoły spisano w dwóch tomach książki pod tytułem „Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące im. Emilii Plater” (praca zbiorowa), książkę przeczytałam w jeden wieczór i polecam. Ostatnim rokiem szkolnym dla tej uczelni okazał się dość niespodziewanie rok 1966/67. Znam losy zawodowe kilku profesorów po zamknięciu Platerówki. Zostali przeniesieni do LO34 przy Chyliczkowskiej w Piasecznie. Mieli opinię znakomitych wykładowców i metodyków. Na pierwszym miejscu wymienię Tadeusza Tokarskiego, dyrektora LO34, świetnego matematyka. Marię Koładkę nauczycielkę biologii o charakterystycznym głosie, z którą nie było żartów, bo też poczucie humoru miała dość specyficzne. Ma „na sumieniu” czterech lekarzy z mojej klasy, w tym jednego ordynatora oddziału chirurgicznego. I wreszcie panią Krystynę Zielińską, nauczycielkę historii, która usiłowała wpoić nam kulturę antyku. Nam dzieciom epoki Flower Power tłumaczyła, że nie powinno się całować chłopców na przystanku autobusowym. Znała biegle łacinę. Miła, starsza pani. Janina Batusiewicz nauczycielka języka francuskiego, mało ją znałam, przychodziła do mojej klasy na zastępstwo z historii. Raz na jej lekcji graliśmy w brydża pod ostatnimi ławkami. Język angielski wpajała nam Danuta Wojewódzka, łagodnego serca osoba, co oczywiście wykorzystywaliśmy, ile się dało. To, że można było nauczyć się na jej lekcjach angielskiego świadczy przykład koleżanki Wandy, która jak ta tabula rasa weszła na lekcje pani profesor i po 4 latach była w stanie zdawać na filologię angielską. Do tego szacownego grona dodam jeszcze Hieronima Tarasiewicza (rosyjski), Bronisława Skręta (łacina i historia), Kazimierza Nadolnego (historia). Pan Skręt w czasie okupacji przychodził do mojego rodzinnego domu, uczył dziewczęta historii i języka polskiego. I na koniec wymienię Babcię, cudowną polonistkę Janinę Znamirowską, ale o niej będzie w innym opowiadaniu.
Serdeczne podziękowania dla Zofii Gola-Podkowińskiej za zdjęcia i wspomnienia.
Przyrzekamy, że nigdy już nie będziemy odmieniać przez przypadki pierwszego członu Twojego nazwiska, Zofio, i pisać z „y” na końcu, choć to nazwisko rodowe.
Napisz komentarz
Komentarze