Link do pierwszej części historii
Ciekawa podróż pana Prószyńskiego Jeziorką, opisana w 1929 r., inspiruje mnie do kilku dygresji.
Zanim opiszę tę podróż do końca, powinnam odpowiedzieć na kilka zadanych sobie pytań. Po pierwsze: kim był śmiałek pokonujący Jeziorkę, po drugie: w jakim momencie historycznym dla sportu, jakim było wioślarstwo, odbywał podróż i wreszcie po trzecie: jaki trzeba było mieć charakter i zdolności, aby taką podróż odbyć?
Krótki życiorys Konrada Prószyńskiego
Podróżnik był synem Konrada Prószyńskiego znanego przy końcu XIX wieku dziennikarza, pisarza, wydawcy i oświatowca, który przeszedł do historii pod pseudonimem Kazimierz Promyk. Nasz dzielny wioślarz pochodził z wielodzietnej rodziny Promyka. O Konradzie juniorze pisano w podręcznikach dla wioślarzy: „Żeglarstwo na kajaku nie jest śmieszną zabawką. Kpt. Prószyński na kajaku długości zaledwie 4,5 m przebył pod żaglem długi szlak z Warszawy przez Szczecin do Kopenhagi”. Dziś, gdy żeglarstwo staje się sportem wybranym, kajak żaglowy ma poważne znaczenie, jako „elementarz żeglarski”. Konrad był pierwszym żeglarzem samotnikiem. Dowód? Pierwszym udokumentowanym rejsem morskim polskiego żeglarza była właśnie wyprawa Konrada Prószyńskiego do Niemiec. W 1925 roku, dzięki staraniom członków Ligi Morskiej i Rzecznej, zbudował jacht „Vega”, na którym odbył pionierski rejs bałtycki. Wyprawa miała charakter kabotażowy, ale był to pierwszy pod polską banderą rejs samotnego żeglarza. Interesujące dla mnie jest, jakim był człowiekiem. Odpowiedź na pytanie o charakter wioślarza też jest gotowa w we wspomnianym podręczniku: „Kajakowca musi cechować bystry wzrok, pozwalający szybko spostrzegać i rozróżniać drobne znaki, zdradzające tajemnice wodnej drogi; dobry słuch, o wybitnie rozwiniętej lokalizacji, pozwalający wyróżnić w sumie niebezpieczną mowę groźnego bystrza czy jazu; wyczucie równowagi, siły własnych ruchów, właściwa ocena szybkości, pozwalające uniknąć przykrej przygody. Kajakowiec musi umieć skupiać uwagę na paru jednoczesnych czynnościach, gdyż od szybkości spostrzegania i reagowania zależy nieraz wszystko. Dobrze rozwinięta pamięć ruchów i terenu pozwala na sprowadzenie skomplikowanych czynności do prostych, nie męczących odruchów. Rasowego włóczęgę musi wyróżniać praktyczna inteligencja”. Gdy patrzę na zdjęcia rodzinne Prószyńskich, na których Konrad junior jest z matką Wandą, bratem i siostrami od razu rozpoznaję tego kajakowca o bystrym wzroku. Jego wygląd zdradza już od dzieciństwa rasowego włóczęgę. Nic dziwnego, że został marynarzem. Zdał egzamin na kapitana żeglugi wielkiej. Pływał na statkach handlowych pod banderą grecką po morzach Czarnym i Śródziemnym. W okresie rewolucji przewoził nielegalnie uchodźców z Noworosyjska do gruzińskiego Batumi. Aresztowany pod zarzutem kontrrewolucji, uciekł do Konstantynopola. Wrócił do Polski, ale nie mógł znaleźć pracy, ponadto władze nie nostryfikowały mu kapitańskiego dyplomu. Wyjechał do Francji, gdzie w Le Bourget pod Paryżem dostał zajęcie spinacza wagonów. Ożenił się i rozwiódł. Wrócił do Polski w 1925 r. i rozpoczął współpracę z „Gazetą Świąteczną” prowadzoną przez rodzinę Prószyńskich. W 1930 r. był w komitecie redakcyjnym pisma. W czasie okupacji rozwoził materiały budowlane, jednocześnie zajmując się badaniem fauny i flory Jeziorka Czerniakowskiego. Zmarł w Warszawie po długiej chorobie w 1944 roku.
Historia organizacji wioślarskich, gdy Konrad pokonywał Jeziorkę, nie była długa. W czasie zaborów w latach 70. XIX tworzono nielegalne towarzystwa. Dopiero w 1882 roku zalegalizowano Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie i nadano mu statut. Dziwne, bo historia tego sposobu podróży sięga momentu, gdy człowiek wsiadł do łodzi wystruganej z pnia drzewa.
I jeszcze jedna dygresja, ciekawostka rzucająca światło na to, co się działo w sprawach sportu w Piasecznie. W roku podróży Konrada Jeziorką przez Piaseczno właśnie tworzono nad rzeką boisko sportowe, a więc na lądzie i na wodzie sport zaczynał królować w świadomości ludzi. Tak o tym pisze Przewodnik Gimnastyczny „Sokół”: „W dniu 27 października 1929 roku Piaseczno przeżyło doniosłe chwile uroczystego objęcia w posiadanie własnego placu na boisko”. Prezesem zarządu gniazda „Sokoła” był wówczas późniejszy burmistrz miasta Mieczysław Markowski. Ofiarodawcą boiska był pan Wincenty Kaniewski, miejscowy obywatel.
Zakończenie podróży kpt. Konrada Prószyńskiego po Jeziorce
Konrad dociera do Zalesia i to, co widzi, kwituje jednozdaniowym opisem: „Haniebnie wycięty las rozmierzony na działki pod letnisko”. Był to czas parcelacji dóbr wilanowskich. Opisuje swoją podróż następująco: „Rzeczkę zagrodziło zwalone drzewo. Przeciągam kajak brzegiem. Ten odcinek rzeczki jest bardzo malowniczy. W wodzie dużo karp, korzeni. Muszą tu być raki. Y-29Uk (na mapie) upust, woda spływa po równi pochyłej, trzeba kajak przenieść. Wyżej, tuż za upustem odchodzi w bok na lewo kanał do zarośniętego stawu (Zgorzała). Płynę prosto. Potem widać jeszcze jakąś odnogę na prawo. Pale podwodne po starym młynie (nie sprawiają trudności), na brzegu resztki murów (Wólka Kozodawska). Most, za nim szczątki drugiego(pale). Widać kościół w Jazgarzewie. Na 32 km. Rozwidlenie. Płynę na prawo. Prąd bystry, wąsko. Zakręty, liczne karpy pod wodą i krzaki. Upust. Na lewo młyn "Czerwonka" pod Gołkowem. Stąd 10 minut piechotą do kolejki w Gołkowie. Od Gołkowa można było jechać jeszcze dalej, bodaj czy nie gdzieś aż pod Grójec. Nie pozwolił na to stan mego zdrowia. Musiałem wrócić do Warszawy. Drogę powrotną(40km) odbyłem wciągu jednego dnia, przeciągając wszędzie kajak przez groble bez obcej pomocy. W górę rzeki jechałem wciągu trzech dni, ale właściwie zużyłem na jazdę tylko 2 dni czasu; ...od Warszawy do Skolimowa (27 km) zużyłem 9 godzin, licząc w to także czas stracony na składanie i stawianie masztu pod mostami, przenoszenie przez upusty itp. Prawie całą drogę do Skolimowa odbyłem pod żaglem”.
Jeszcze za czasów mojego dzieciństwa, szczególnie w Zalesiu można było zobaczyć na podwórkach prywatne kajaki. Jeszcze żyła wskrzeszona przez przodków tradycja pływania kajakiem po Jeziorce. Kilkanaście lat temu moi znajomi odbyli piękną podróż dwoma kajakami po Jeziorce. Wyruszyli po śniadaniu wspólnie zjedzonym nad stawem w Gołkowie, zwodowali kajaki na rzece i popłynęli... ale to już zupełnie inna opowieść. Dziś mamy Przystań Zalesie, wypożyczalnię kajaków i niech jej się wiedzie, bo to piękna rzecz.
Napisz komentarz
Komentarze