Wanda i Maria Dąbrowskie spotykają się po raz pierwszy w warszawskiej szkole w 1905 r. i zaprzyjaźniają się, a gdy zostaną żonami dwóch braci Dąbrowskich ich przyjaźń umocni się jeszcze bardziej.
W „Dziennikach” Marii Dąbrowskiej Wanda będzie często wspominana jako najmilszy gość w mieszkaniu przy ul. Polnej w Warszawie. Miały wspólne zainteresowania, a ich mianownikiem zawsze była książka. Maria – pisarka, Wanda – twórczyni Poradni Bibliotecznej i Bibliotek Wędrownych.
W Zalesiu pod Piasecznem tuż po wojnie biblioteka jest marzeniem mieszkańców, ale władze są niechętne. Grupa ludzi na czele z Wacławem Borowym i Wandą Dąbrowską, przy dużym udziale dyrektorki szkoły pani Ewy Krauze, wyjednuje zezwolenie i powstaje biblioteka, w jednym pokoju. Dobre i to! Walka o tę bibliotekę będzie trwała latami, ale to już inna opowieść.
W tej opowieści bohaterką jest Wanda, piękna, mądra i bez pamięci zakochana w swoim mężu. Kiedyś, gdy obie panie wybrały się w podróż pociągiem do brata Wandy, przed położeniem się spać Maria dostrzegła, jak Wanda całuje jakąś fotografię, tak na dobranoc... to była fotografia jej męża Wacława. Przed chwilą się z nim rozstała a już tęskniła.
Zajrzyjmy do „Dzienników” Marii Dąbrowskiej i przenieśmy się do Zalesia lat 40. i 50. XX w.
22.VI. [1947] Niedziela. Jutro imieniny Wandy. Postanowiłam wypełnić dawaną trzykrotnie obietnicę i pojechać do Wacków – To zamieniło mi dzień w istny koszmar – Na dworcu kolejki trzymają tłum za siatką i wypuszczają na peron w ostatniej chwili jak zwierzęta na żer – Wszyscy rzucają się z dzikością gotową tratować bliźnich na śmierć. Oczywiście nie dostałam się do pociągu i musiałam czekać na następny. Jechałam w nienawistnym tłoku, w którym ustają wszelkie uczucia społeczne, wymagające przynajmniej półmetrowego dystansu miedzy człowiekiem a człowiekiem. Las Zalesiański wzrósł się w taką puszczę, że pobłądziłam i z kwadrans szukałam domu Wacków....Od Wacka wieje nudą profesorskiej starości, choć zawsze »piękny pan«. Siedział cały czas – zasłoniwszy okna od upału – nad
pasjansem, to układając karty, to czyszcząc je benzyną – Podtrzymywałam rozmowę walcząc ze snem do którego wygodny fotel szczególnie usposabiał. Kiedyśmy siadali do stołu, wszczął się zamęt. Ledwośmy po obiedzie zostały same z Wandą – wkroczyła z pieśnią imieninową cała rodzina »lokatorów« – owszem b. interesująca – młode małżeństwo i dwoje dzieci – [słowo nieczytelne] dr Jagielski opalony i okropnie wesoły – błazeński typ – piękny i z siwemi włosami, w których wygląda jak przebrany za markiza w białej peruce – Ten markiz-błazen traktuje Wacka, którego wszyscy przyjaciele uroczyście celebrują – jak młodszego koleżkę – przewraca go na kanapę, turla się z nim po podłodze i mówi mu »ty« – Ale byłam w zbyt marnym usposobieniu, aby mnie to towarzystwo zajmowało....
Mały Jacek tych doktorostwa Jagielskich podniósł boczną klapę stołu Wandy mówiąc: »Podniosłem klapę, żeby stół był większy. Żeby był większy, a nie mniejszy« – dodał. Biedny Nitsch sfajdałby się ze złości usłyszawszy ten »rusycyzm«” w ustach czterolatka, który nie zna nikogo poza swoimi rodzicami nie umiejącymi po rosyjsku i mówiącymi świetną żywą polszczyzną”.
W rok później pisarka znów odwiedza Dąbrowskich w Zalesiu i znów narzeka na trudy podróży pociągiem grójeckim. Tym razem jedzie do Piaseczna na cmentarz, do kilku pochowanych tam bliskich jej osób z ciotką Gałczyńską na czele.
1.XI.[1948] Poniedziałek. Wszystkich Świętych. Rano o wpół do dziewiątej wyszłam, by pojechać do Wacków. Było pochmurno, cicho, mżył mały deszczyk. Straszna jest ta kolejka grójecka. Na ogół w kolejnictwie obserwuje się wszędzie postęp i ulepszenia z każdym rokiem. Tam wszystko jest tak, jak było przed pierwszą wojną światową. Zawsze za mało pociągów i wagonów, zawsze tłok niemożliwy jak w »szmuglerskich« pociągach za najgorszych lat okupacji niemieckiej. Zawsze niekończące się ogony przy kasie, sprzedaż biletów dopiero na dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu – zawsze wypuszczanie cisnącego się tłumu w ostatniej chwili. Wszyscy lecą jak nieprzytomni, pchają się w dzikiej panice do wagonów i tylko ci o najbezczelniejszych łokciach i obyczajach zdobywają sobie miejsca siedzące. Pociąg był pełen chryzantem wiezionych ofiarnie i kłopotliwie, bo jak tu nie połamać w takim tłoku... Wanda czekała na stacji w Zalesiu. Zdziwiłam się, że jeszcze tyle liści. Pod chmurnym niebem tym jaskrawiej ćmiły w oczach barwy złociste, czerwone i rude.
Pełno wiewiórek. Sójki, sikorki. Cisza zupełnie bezwietrzna. Drobny deszczyk szeleści. Wacek wyszedł naprzeciw w »wystawowym« kasku kolonjalnym z Wrocławia i w pięknym płaszczu deszczowym. Bardzo dobrze teraz wygląda, odmłodniał, a Wanda mówi: »Taki się teraz zrobił dobry i miły, że się w nim na nowo zakochałam«. Bardzo u nich ładnie, czyściutko. Kwiaty w pokoikach przepysznie rosną i kwitną. Był dobry obiad z winem Wacka wyrobu”.
Wacław choruje, pomaga penicylina, która jest w tamtych czasach trudna do zdobycia. Na domiar złego dr. Stanisław Jagielski, który leczy Wacława zostaje aresztowany. 18 marca 1950 roku Maria zapisze w Dziennikach: „Wanda jest bardzo tym przejęta, obawiam się, że gdyby Wacek umarł, odbierze sobie życie... Przez uprzejmość Przybosia sprowadziłam dla Wacka ze Szwajcarii Delbiazę,
która »namagnesowuje« organizm, a nadto zapobiega podobno nowotworom”.
Dąbrowscy postanawiają sprzedać część działki w Zalesiu i Maria deklaruje jej kupno. Wackowie chcą zapłaty w ratach, co bardzo odpowiada pisarce. Myśli o wybudowaniu domu w Zalesiu, ale ten pomysł nigdy nie zostanie zrealizowany. Prof. Wacław Dąbrowski umiera w 1962 r. Wanda w grudniu 1974 roku. Oboje pochowani są na Powązkach, on w rodzinnym grobowcu Dąbrowskich ona Kociełłów. Co mnie bardzo dziwi. Na koniec mojej opowieści o tych niezwykłych ludziach opis zwykłego dnia, pewnej soboty. Najpiękniejsze są w życiu chwile, tak to spuentuję.
Czytaj także: Kocury z Zalesia czyli Wanda i Wacław Dąbrowscy we wspomnieniach pisarki Marii Dąbrowskiej
26.III.[1955] Sobota. Wczoraj rano zadzwoniła Wanda, a w wpół do siódmej wieczorem przyszła nocować. Była tym razem jakoś mniej zmęczona niż zwykle i bardzo przyjemnie gawędziło się z nią do 11-tej. Dziś rano ubrałyśmy się o siódmej i wymknęłyśmy się kuchennymi drzwiami z domu. Wanda chciała pokupić różne spożywcze drobiazgi i zobaczyć, jakie w naszym pobliżu są sklepy, bo ma tu od 1-go pracować w Bibliotece Narodowej. Oprowadziłam ją po Niepodległości i Rakowieckiej, kupowałyśmy pieczywo, cukier, wędliny. Nie wiem dlaczego przeobraziło się to w czarowny ranek, pełen szczęścia i radości – długo będę go pamiętała. Powietrze jest już od kilku dni młode, wiosenne. Byłam z kimś bliskim, swoim, wesołym, przejrzystym i zawsze mnie żywo kochającym. Czułam się niemal jak śpiewający kos, wszystko mnie bawiło, uszczęśliwiało, weseliło, nawet głupie trywialne zakupy. Wróciłam orzeźwiona i na długo zachęcona do życia. Boże, daj mi jeszcze trochę tak z niczego złożonych, a takich wartościowych chwil”.
Napisz komentarz
Komentarze