Reklama

Pyry, czyli o tym gdzie rosły poziomki część 2

Pyry, czyli o tym gdzie rosły poziomki część 2

Autor: Rodzina Gajewskich. Franciszek i Henryka z dziećmi: Zbyszkiem, Elą, Wandzią. Brakuje tu jeszcze Małgosi i Krzysia, którzy urodzą się dopiero w latach 50. fot: własność Krzysztof Gajewski

O stacji kolejowej w Pyrach jest kilka anegdot. Na przykład ta opowiedziana mi przez jednego z dawnych mieszkańców: w Pyrach były mijanki pociągów i ten oczekujący stał zawsze przez kilka minut. Pewnego razu łobuziaki odczepili ze składu pociągu ostatni wagon i konduktor zauważył dopiero w Dąbrówce, że nie ma całego składu pociągu. Była z tego spora awantura. W efekcie wyszło na to, ze kilka osób zostało solidnie ukaranych i skończyły się też inne „żarty”, bo żartownisie lubili też zabawę w podkładanie petard pod koła pociągu. Przy okazji wyrazu „żarty”, przypomniała mi się moja ulubiona książka z dzieciństwa autorstwa Jana Brzechwy O korsarzu Palemonie, którą uwielbiałam i w której jest fragment: „W Warszawie Bonaparte powiedział do mnie żartem: – Do Pyr jedź, Szaławiło, tam jeszcze cię nie było! Odrzekłem: – Rozkaz, sir, wyjeżdżam dziś do Pyr. Przyjeżdżam tam koleją, a w Pyrach już się leją Kozacy i Prusacy, i nasi zawadiacy. Pif paf! pif paf! pif paf! Ruszyłem do nich wpław.” Tak się złożyło w mojej rodzinie, że po powstaniu warszawskim i po powrocie z niewoli mojego ojca Jana zastana przez niego sytuacja mieszkaniowa była dramatyczna i gdy tata ożenił się z córką kolejarza z Piaseczna, zamieszkali w domu Marii Dołbniak w Pyrach, w maleńkim pokoju, w którym mogło stanąć tylko pianino mojej mamy, szafa i składana wersalka. Gdy przyszłam na ten świat zostałam u babci w Piasecznie i moje odwiedziny u rodziców w Pyrach mogły odbywać się tylko w niedzielę. Ojciec mój pracował wówczas w księgarni i zawsze na niedzielę przygotowywał dla mnie i mojego ciotecznego brata Irka nową książeczkę dla dzieci. Książkę zawsze pięknie wydaną przez Naszą Księgarnię. Jan Brzechwa i Julian Tuwim pisali dla dzieci najpiękniej, i to właśnie na publikacje tych autorów czekaliśmy najpierw, a później na książki Kornela Makuszyńskiego. Moja tęsknota za rodzicami i Pyrami została we mnie na zawsze. I jak ten Szaławiła czekałam na te Pyry, że nawet wpław bym tam ruszyła w każdej chwili. Dużą ciekawostką jest też to, że na posesji, gdzie stał budynek kolejki grójeckiej w Pyrach, mieściła się kiedyś wytwórnia zabawek Kazimierza i Ireneusza Sznage. Produkowane tu były też bombonierki do czekoladek, o czym można przeczytać w wielu wspomnieniach o tym miejscu. Ponoć sam budynek zakupiła w końcu kolej, został rozebrany w latach 70., gdy poszerzano ulicę Puławską.

Pyry. Baszta w 2022 roku fot:ms


To, że kolejka była niezawodna to wiadomo i bazując na tej informacji pewni podróżni wyjeżdżający na wakacje udali się, skoro świt, z kilkoma walizkami na dworzec w Pyrach i okazało się, że wejście do wagonów było niemożliwe, bo każdy był zastawiony skrzyniami z truskawkami. Pociąg na całej trasie zbierał hodowców truskawek, którzy wieźli owoce na warszawskie bazary. W końcu wczasowicze dojechali do celu, ale łatwo nie było.

Baszta

Symbolem Pyr na pewno była restauracja Baszta. Budynek Baszty zaprojektowany przez architekta Władysława Marconiego powstał w 1896 roku. Ponoć należał do Branickich i do Jana Fruzińskiego, słynnego warszawskiego cukiernika. W 1959 roku zniszczoną willę wyremontował pan Stefan Staniszewski i założył tu restaurację. Jest taki przekaz, że początkowo nie podawano tu alkoholu, bo właściciel miał kłopoty z koncesją, ale gdy okazało się, że na obiady i kolacje chętnie przyjeżdża elita władzy PRL-u, znalazła się też koncesja. Bo kto tam nie bywał!? Premier Cyrankiewicz, dżokeje z wyścigów na Służewcu, aktorka Jane Fonda. Miejscowi uczniowie często spozierali zza płotu na luksusowe samochody parkujące na wygodnym parkingu przed willą. Tajemnica znakomitej kuchni w Baszcie poległa na tym, że właściciel miał własną hodowlę zwierząt, restauracja była dopilnowana przez pracowitego gospodarza, a gotowali tu świetni kucharze. W Baszcie można było zjeść pół kaczki luzowanej, pieczonej z jabłkami i podanej z borówkami, pieczone przepiórki i bażanty, a na przystawkę śledzika lub węgorza. Do dobudowanej później rotundy przyjeżdżałam na karpia w galarecie. Był czas, gdy cukiernik Gajewski robił tu pyszne lody. Basztę zamknięto w 2009 roku.

Stacja w Pyrach sprzed 1939 roku fot: Baza Kolejowa


Rodzina cukierników Gajewskich

Franciszka i Henrykę Gajewskich poznałam w latach 70., gdy mój cioteczny brat ożenił się z ich córką Małgosią i miałam ten zaszczyt być świadkiem na ich ślubie w kościele pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w Pyrach. Wesele odbyło się w ogrodzie przy ulicy Głuszca, a to od kościoła kilka kroków, więc szliśmy radosnym orszakiem przez Pyry do domu panny młodej. Historia tej z dziada pradziada warszawskiej rodziny jest na zawsze wpisana w historię tego miasta. Cukiernicy, wspaniali ludzie o łagodnych charakterach, niebywale gościnni. Podczas powstania warszawskiego stracili wszystko. Dzięki świetnie zorganizowanej przez Franciszka ucieczce wydostali się z kolumny Warszawiaków prowadzonych do obozu w Pruszkowie. Z trojgiem malutkich dzieci doszli do Zalesia Dolnego pod Piasecznem. Zostali przygarnięci przez znanych w Piasecznie cukierników Bieńkowskich, którzy nie tylko dali im kąt do spania, ale też zatrudnili Franciszka w swojej cukierni. Bieńkowscy mieli swoją pracownię cukierniczą i sklep w Piasecznie przy ulicy Sienkiewicza. Gajewscy z Bieńkowskimi znali się jeszcze sprzed wojny przez ojczyma pani Henryki Aleksandra Dybowskiego, jednego z najlepszych przedwojennych cukierników.

Tablica ze stacji Pyry fot: z filmu Pan Ciuchcia (Robert Stando, 1968)


Tuż po powstaniu warszawskim w zalesiańskim domu u Bieńkowskich odegrała się mrożąca krew w żyłach scena. Wszyscy siedzieli przy stole, gdy usłyszeli łomot do drzwi. Struchleli, ktoś poszedł otworzyć. Do pokoju wpadli Niemcy. To był czas wygarniania z domów warszawiaków, młodych mężczyzn. Niemcy zażądali dokumentów. Wówczas pani Henryka spojrzała w stronę, gdzie siedział jej mąż i okazało się, że Franciszek zniknął. W pokoju nie było mebli, w których mógłby się ukryć. Niemcy sprawdzili dokumenty, rozejrzeli się po pokoju, spojrzeli pod stół i do szafki i poszli. Zniknięcie Franciszka sparaliżowało wszystkich, dalej siedzieli nieruchomo przy stole. Po chwili usłyszeli szelest w okolicy etażerki i zawieszonego skośnie na ścianach lustra. Lustro zawieszano w rogu pokoju między dwiema ścianami tak, że za lustrem była niewielka przestrzeń, dostawiano też na skos etażerkę. Myślę, że właśnie takie zaaranżowanie mebli uratowało Franciszkowi życie. Po wojnie Gajewscy zmuszeni byli wyemigrować, tułali się przez jakiś czas. W końcu znaleźli się w Kętrzynie i tu Franciszek otworzył cukiernię. Nękany przez domiary przeniósł się do Bartoszyc, ale i tu toczono walkę z prywatnymi właścicielami firm, potrzebna była pomoc prawnika, na szczęście był w rodzinie. Janina, mama Henryki, przedwojenna aktorka, żona pana Dybowskiego namówiła młodych Gajewskich do powrotu w okolice Warszawy. Zakupili w latach 50. XX wieku plac w Pyrach i do drewnianego domu dobudowali kilka pomieszczeń. Aleksander z zięciem Franciszkiem sami budowali drewniany dom, narzędzia pożyczał im stolarz pan Zalewski z ulicy Transportowców. Nie oczekiwał za to nawet grosza, zwyczajnie pomagał, bo wówczas ludzie sobie pomagali. Zawód cukiernika odziedziczył Zbyszek Gajewski, najstarszy syn i długo dla najlepszych hoteli w Warszawie piekł ciasteczka i zdobywał laury w konkursach. Henryka i Franciszek wychowali pięcioro dzieci.

Dziękuję:

Krzysiowi Gajewskiemu, Wojtkowi i Irkowi Dołbniakom za pomoc.

Czytaj również: Pyry, czyli o tym, gdzie rosły poziomki


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama