Tu zaszła zmiana dziś o piaseczyńskich podwórkach sprzed lat i o tym jak organizowano dzieciom czas 60 lat temu.
Sytuacja jaką mamy dziś w Polsce zainspirowała mnie do napisania tego tekstu. Wiele polskich rodzin przyjęło do siebie do domu rodziny z Ukrainy, a ponieważ człowiek to istota twórcza warto pomyśleć, jak dzieciakom zorganizować czas, jeśli nie mamy zabawek, lub jest ich mało, nie stać nas na te bardziej kosztowne. I tu może się przydać doświadczanie starszej pani, czyli mnie, która pamięta dawne zabawy. A, że do tych dawnych zabaw nie były potrzebne drogie rekwizyty warto sobie o nich przypomnieć. Na początek gry planszowe dopasowane do wieku dziecka. Popołudniami, gdy wracaliśmy ze szkoły i pogoda nie sprzyjała zabawom na podwórkach zasiadaliśmy do warcabów, młynka i np. do grzybobrania. Grzybobranie to była prosta gra składająca się z planszy, w której były otworki i w nie wkładano grzybki z drewna. Kapelusze grzybków pomalowane na rożne kolory udawały prawdziwki, pieczarki i muchomory. Gracze dostawali drewniane koszyczki i rzucali kostką. Na jedno lub sześć oczek był start, szliśmy do lasu namalowanego na planszy, mijaliśmy sowy na drzewach, biegnące sarny, jeża itd. Zbieraliśmy grzyby do koszyczka, jeśli koszyczek stanął na odpowiednim polu. Kto stanął na polu z muchomorem, tracił swój zbiór i szedł dalej z pustym koszykiem, grzyby z jego koszyka wracały do otworów w planszy. W tę grę grała cała rodzina od babci do 4-5 latków. Tę grę można narysować, koszyczki zrobić z papieru itd.
Ważne też jest, aby integrować ze sobą dzieci w różnym wieku, poddać im pomysł np. zabawy w rodzinę. Muszą wybrać z grona dzieci mamę, tatę, ciotki i babcie, i dalej to improwizacja, dzieci sobie same poradzą. Trochę demolowaliśmy pokój, bo na stół lub rozstawione krzesła zarzucaliśmy koc, tworzył się namiot, lub np. domek Kubusia Puchatka, złej czarownicy, norka myszy itd. Ściągaliśmy do domku poduch i koce. Do jej zabawy można dać dzieciom garnki, plastykowe sztućce, plastykowe talerze, gdy nie ma w domu zabawek dla dzieci. Bo i tak się może zdarzyć. Zabawa klockami, to była zabawa na kilka godzin, najbardziej inspirujące do zabawy były duże drewniane klocki, rozsypane na podłodze. I oczywiście plastikowe klocki spinane, z których budowało się pałace, domy i całe miasta. Ważne było, aby zająć dzieciom czas, aby dorośli mogli załatwiać swoje sprawy. Nauczenie dziecka samodzielnej zabawy to ważna rzecz. Jeśli pogoda na dworze była na tyle dobra, że można było bawić się na podwórku, to bawiliśmy się w różne zabawy ruchowe. Na początek gra w gumę, była bardzo popularna wśród dziewczynek, nie wymagała dużo miejsca. Zasady były proste i dziś można odszukać w Internecie jakie figury obowiązują w tej cennej dla zdrowia dziecka skakance. Były też zabawy na skakance, w klasy, w chłopa rysowanego na ziemi lub chodniku (tu kredą). Starsi chłopcy grali w pikuty, w piłkę. Moją ulubioną zabawą była gra w hacele (ciupy, hacle, koble), polegała ona na podrzucaniu niewielkich kamyków na różne wymyślne sposoby, wygrywał ten co przeszedł najszybciej różne etapy. Rywalizowaliśmy ze sobą co do wielkości kamyków, ich koloru i kształtu. Najpiękniejsze kamyczki można było znaleźć na plażach i w wodzie Jeziorki.
U mnie w domu był rygor, telewizja była mi ograniczana do minimum, tylko dobranocka i programy dla dzieci. Dbano o to, aby przy dziecku nie mówić o rzeczach strasznych, dzieci nawet w czasie imienin dorosłych nie zasiadały przy wspólnym stole, nie słuchały rozmów starszych. W czasie codziennych posiłków starano się usiąść całą rodziną, szczególnie do kolacji, w dni świąteczne wszystkie posiłki razem. Nie pamiętam, aby moi rodzice jedli w pośpiechu, na stojąco. Przy stole rodzina skupiała się nad rozmowami o tym jak minął dzień. Czy był miły, czy ktoś potrzebuje pomocy. Niezwykle ważny moment, wspólna rozmowa. Posiłki to dobry czas na okazanie sobie wzajemnie zainteresowania. Gdy moja rodzina przestała istnieć, gdy miałam 16 lat, te wszystkie wspólne rozmowy i te rady otrzymane od mamy i taty, dały mi siłę do przetrwania, dały mi wskazówki co jest złe, a co należy zrobić. To był bagaż dla mnie do wejście samodzielnie w świat, bagaż z dobrym wyposażeniem. Dzieci głównie uczą się przez przykład, obserwują zachowania rodziców. Mój tata, gdy szedł wspólnie z sąsiadką do domu, zawsze brał od niej torbę z zakupami, taki niby drobny gest, a uczy dziecko szacunku dla drugiego człowieka. Gdy mieszkałam na piaseczyńskim osiedlu i miałam do zniesienia wózek z dzieckiem z trzeciego piętra, nigdy nie prosiłam o pomoc, bo zawsze znalazł się ktoś, kto sam z siebie podbiegał i pomagał.
Mam nadzieję, że zainspirowałam Czytelników do wspomnień o swoim dzieciństwie. Podzielcie się nimi w komentarzach.
Napisz komentarz
Komentarze